Wtorek 20 stycznia 1931 r. nie był najszczęśliwszym dniem dla kolei w Gdyni. Przedstawiciele gdańskiej dyrekcji kolei z pewnością nie byli zachwyceni koniecznością niezwłocznego udania się na stację polskiego międzywojennego okna na świat.

Fragment pierwszej strony „Gazety Gdańskiej” z 21 stycznia 1931 r. / Repr. z Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej

Fragment pierwszej strony „Gazety Gdańskiej” z 21 stycznia 1931 r. / Repr. z Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej

Prezes Dobrzycki, wiceprezes Gruetzmacher, z-ca naczelnika wydziału ruchu inż. Iszeracki i starszy kontroler Dzieliński, po dotarciu na miejsce musieli być przerażeni. Skutki kolejowego wypadku jaki wydarzył się w zimowy wtorkowy poranek daleko wykraczały poza to, co mogli sobie wyobrazić.

Na miejscu akcją ratunkową kierował naczelnik wydziału sanitarnego dr Anders z pomocą miejscowych lekarzy Skowrońskiego, Dziusa, Mikicińskiego, Krzyżanowskiego i Smolina. Do pomocy sprowadzono też specjalne pociągi ratownicze. Trzynastu ciężko rannych rannych i dwudziestu dziewięciu lżej poturbowanych opatrywano i odsyłano do lecznicy Sióstr Miłosierdzia, Lecznicy Nadmorskiej oraz szpitali w Wejherowie. Najlżej rannych po opatrzeniu puszczano do domów. W zderzeniu pociągów, które wydarzyło się wczesnym rankiem, rozbite zostały dwa parowozy, zniszczeniu uległy wagon bagażowy i wagon osobowy, a trzy kolejne wagony zostały wyrzucone z torów i mocno uszkodzone. Na miejscu zginęły trzy osoby: zwrotniczy Woss oraz pasażerowie Leon Radtke z Pucka i Alojzy Lange z Rumi. W stanie zagrażającym życiu znaleźli się maszynista Podwórny oraz palacz Potulny.

Zdjęcie opublikowane pięć dni po wypadku w niedzielnym dodatku ilustrowanym do „Kurjera Warszawskiego” z 25 stycznia 1931 r. / Repr. ze zbiorów Henryka Jursza

Zdjęcie opublikowane pięć dni po wypadku w niedzielnym dodatku ilustrowanym do „Kurjera Warszawskiego” z 25 stycznia 1931 r. / Repr. ze zbiorów Henryka Jursza

Jak doszło do tej – jak ją określano w ówczesnej prasie – strasznej katastrofy kolejowej? Feralnego dnia parowozem prowadzonym przez maszynistę Zielińskiego do Gdyni został przyprowadzony pociąg towarowy nr 127. Przyjazd – zgodnie z rozkładem – nastąpił o godz. 6:20. Lokomotywa została odczepiona i miała zostać przyczepiona do trzech wagonów pociągu szkolnego, które przyprowadzone pociągiem nr 115 ok. godz. 2 w nocy oczekiwały już na odpowiednim torze na wyjazd o godz. 7:05. Maszynista – jak informowała „Gazeta Gdańska” w specjalnym artykule 28 stycznia – nie czekając na zezwolenie naczelnika ruchu oraz informację z nastawni rozpoczął manewrowanie i wjechał na rozjazd nr 9 łączący tory nr 1 i nr 2 w obrębie stacji Gdynia. Tymczasem z Wejherowa – zgodnie z rozkładem – nadjeżdżał pociąg robotniczy nr 5520, który przy peronie powinien zatrzymać się o 6:26. Niestety, widoczność ograniczał budynek kolejowy i Zieliński – jak później zeznawał – nie widział, iż wjeżdża na tor zajęty przez pociąg z Wejherowa. Dodatkowo buchająca para praktycznie zasłaniała widok na zwrotnicę, przez co maszynista nie był w stanie stwierdzić jak jest ustawiona i czy wjeżdża na właściwy tor. Efekty nieuniknionej katastrofy były przerażające. „Gazeta Gdańska” z 21 stycznia opisywała to następującymi słowami:

Współpracownik nasz udał się niezwłocznie na miejsce straszliwego wypadku i zasięgnął szczegółowych informacyj o przyczynach, przebiegu i okropnych skutkach katastrofy. Widok, jaki przedstawił się jego oczom, był niezwykle przygnębiający. Dwa parowozy, wyrzucone z szyn ze zmiażdżonymi i powyginanymi częściami, wagon bagażowy wciśnięty do połowy w wagon osobowy, jak pudełko od zapałek, trzy następne wagony osobowe, rozrzucone po nasypie z wybitymi szybami, pogięte i pogruchotane
Największa ilość rannych przypada na pierwszy wagon osobowy czwartej klasy, który został całkowicie niemal zmiażdżony przez wóz bagażowy

Straty materialne oceniono na 130 tys. ówczesnych złotych polskich. Z powodu wypadku i związanych z tym utrudnień w ruchu kolejowym, wiele pociągów miało znaczne opóźnienia. Prace przy uprzątnięciu i naprawie mocno uszkodzonego toru trwały do późnych godzin wieczornych. Rozbite wagony i jeden parowóz udało się ściągnąć z torów przed godz. 23. Liczbę ofiar śmiertelnych powiększył następnego dnia – 21 stycznia – Włodzimierz Podgórny, który zmarł w szpitalu w wyniku odniesionych obrażeń. O wielkim szczęściu mógł za to mówić kierownik pociągu robotniczego Grubba, który w momencie zderzenia był przy drzwiach wagonu bagażowego. Został siłą uderzenia wyrzucony na zewnątrz i upadł na ziemię odnosząc tylko potłuczenia.

Śledztwem w sprawie wypadku zajął się sędzia śledczy Karasiewicz z Gdyni. Jak wówczas sądzono nie było wątpliwości, że winnym zdarzenia był maszynista Zieliński, który w zderzeniu pociągów sam został lekko ranny i już 23 stycznia przebywał w areszcie śledczym. Dodatkowo obciążało go, że nie było to pierwsze jego zadanie na stacji w Gdyni i doskonale powinien znać sytuację oraz układ torów. Z tytułu spowodowania „śmierci i urazów cielesnych przez niedbalstwo” groziło mu 5 lat pozbawienia wolności. Dążąc do jednoznacznych wyników dochodzenia, śledczy powołał w charakterze rzeczoznawców inż. Pekla i st. kontrolera Dzielińskiego z Dyrekcji Kolei Państwowych w Gdańsku oraz inżynierów z wydziałów mechanicznego i drogowego. W związku z planowaną wizją lokalną spodziewano się wyników śledztwa najszybciej po dwóch tygodniach.

Za oskarżonym wstawili się członkowie sekcji maszynistów i palaczy Związku Pracowników Kolejowych Zjednoczenia Zawodowego Polskiego w Gdańsku. W związku z tym, że niemieckojęzyczna prasa gdańska informowała, że maszynista Stanisław Zieliński był w dniu wypadku pijany, wyrażali swoje oburzenie i oświadczali w lutym 1931 r., że „Druh Zieliński nie był pijakiem, ani też alkoholu nigdy nie używał. Przełożone władze najlepszą o nim wydały opinię, a jego współpracownicy złożyli uroczyste oświadczenie, że druh Zieliński był wzorowym pracownikiem i gorliwie, a bez zarzutu wypełniał powierzoną sobie pracę”. Sprawa trwała jeszcze co najmniej dwa miesiące, a gdańska prasa niemieckojęzyczna – jak donosiła 8 kwietnia „Gazeta Gdańska” – nie czekając na wyrok nie szczędziła słów oskarżenia pod adresem Zielińskiego. Informację na ten temat zakończono zdaniem „Kierownik parowozu Zieliński był zawsze wzorowym pracownikiem trzeźwym człowiekiem i pierwszorzędnym fachowcem i ma tylko jedno życzenie, aby mu nareszcie dano święty spokój”. Mimo wsparcia współpracowników i polskojęzycznej prasy lokalnej, sąd grodzki w Gdyni uznał Stanisława Zielińskiego winnym i skazał go na dwa lata pozbawienia wolności. Nie był to jednak koniec sprawy. W listopadzie odbyła się rozprawa przed trybunałem odwoławczym w Wejherowie. Broniony przez warszawskiego adwokata Szurleja, maszynista Zieliński został uniewinniony, o czym nie omieszkała poinformować „Gazeta Gdańska” 24 listopada 1931 r. Tym razem jednak nie był to już temat na czołówkę gazety ani na dłuższy artykuł. Skromna notatka opublikowana została na str. 5.

Tekst: Henryk Jursz, Pomorskie Towarzystwo Miłośników Kolei Żelaznych