Targ Rybny w Gdańsku, mimo swojego położenia, nazwy i historii jest od ponad półwiecza miejscem pozbawionym jakiegokolwiek charakteru wyróżniającego go spośród pozostałych ulic i placów. Na co dzień jest po prostu parkingiem, a ożywa jedynie przejściowo (i to nie każdego roku) na czas Jarmarku Dominikańskiego.
O przywróceniu, lub raczej nadaniu charakteru temu miejscu, które od 1945 roku ma ryby jedynie w nazwie, mówi się od paru lat. Była mowa o regularnym targu rybnym na Targu Rybnym, była mowa o wskrzeszaniu tej bardzo gdańskiej, bardzo morskiej i bardzo starej tradycji. Do realizacji zamierzeń o charakterze bardziej stałym i regularnym nie doszło do tej pory, a jednak w tym roku coś się udało: na Targ Rybny zawitały ryby.
Impreza pod prostą nazwą „Fischmarkt 2013” ściągnęła pod Basztę (nomen omen) Rybacką sporą liczbę zarówno miejscowych, jak i turystów. Obejrzawszy piękne afisze i przeczytawszy zapowiedzi imprezy, pełen entuzjazmu spodziewałem się jeśli nie odtworzenia na ten jeden dzień fenomenu rybnego targu nad Motławą, to przynajmniej próby pokazania, jak ów targ wyglądał w latach swojej świetności. Sugerował to podtytuł na plakatach „Inscenizacja historycznego Fischmarktu”. A jak wyglądał historyczny Fischmarkt wiadomo dobrze, nie tylko z opisów, ale i stosunkowo bogatej dokumentacji fotograficznej.
Na zdjęciach z okresu międzywojennego i nieco wcześniejszych widać doskonale choćby charakterystyczne dla rybnego targu postaci, którymi były niewątpliwie słynne, gdańskie Fischfrauen, czyli przekupki handlujące rybami. Były nie tylko charakterystyczne dzięki swoim rozłożystym spódnicom i ogromnym kapeluszom chroniącym przed promieniami słońca, ale także niebywale świadome powagi swojego zawodu i jego znaczenia w portowym mieście. Fischmarkt, czyli Targ Rybny, był ich wyłącznym królestwem, a jeśli nawet zdarzało się czasem, że pojawiał się na nim ten czy ów przekupień spoza elitarnego towarzystwa Fischfrauen, to były to przypadki na tyle nieliczne, że nie mające wpływu na całokształt. Fischfrauen były przeważnie Gdańszczankami (świadoma pisownia wielką literą), które kupowały ryby od rybaków, by je oferować na targu. Trafiały się wśród nich oczywiście również Kaszubki sprzedające połowy swoich mężów i ojców, ale ta forma bezpośredniej sprzedaży nie była bynajmniej regułą.
Przeciętna Fischfrau zachowywała się na swoim straganie jak prawdziwa królowa. Dumnie zasiadała na tronie ze skrzynek po rybach, po królewsku podparta pod boki, a przed nią, w koszach i skrzyniach leżało to co najcenniejsze: ryby. Była osobą życzliwą, uśmiechniętą, zażywną, ale biada temu, kto nie uszanowałby jej suwerennej władzy nad terytorium Targu Rybnego, sprawowanej kolektywnie z innymi Fischfrauen albo dopuściłby się największego świętokradztwa: skrytykował jakość ryb! Wtedy Fischfrau zamieniała się w tryskający wyzwiskami wulkan, a nieszczęsny klient, jeśli był dostatecznie mądry, starał się zniknąć jej jak najszybciej z oczu, bo z gdańską Fischfrau na wyzwiska nikt nigdy nie wygrał.
Właściwie był taki jeden przypadek. Kiedyś zrugany na Targu Rybnym student, zamiast standardowej w takich sytuacjach panicznej ucieczki, podjął rękawicę i zasypał Fischfrau wiązanką wyzwisk, które odebrały jej głos. Jak później opowiadała, tak strasznych przekleństw nigdy w życiu nie słyszała. A student liczył po prostu głośno po hebrajsku… O „łacinie z Targu Rybnego” pisałem kiedyś nieco szerzej na mmtrojmiasto.pl.
Czego się spodziewałem idąc dzisiaj na Targ Rybny? To proste – choćby kilku Fischfrauen, takich jak przed wojną, zapachu świeżych ryb, echa przeszłości, przywołanej na chwilę do życia po dekadach niebytu. A co zastałem?
Zastałem festyn kaszubski, ze sceną, straganami z kaszubską literaturą, z promocją kaszubskiej infrastruktury turystycznej, z opowieściami prowadzonymi po polsku i kaszubsku przez osoby w kaszubskich strojach, z twórcami ludowymi z Kaszub, z wioską rybacką z Kaszub, z występami artystycznymi zespołów, oczywiście z Kaszub i innymi atrakcjami, nieodmiennie z Kaszub.
Ryb jak na lekarstwo, i to wcale nie na Targu Rybnym, a na Wartkiej, łodzi osiem, w tym siedem tradycyjnych i jedna nowoczesna.
Impreza „Fischmarkt 2013” jawi się jako kolejny przykład zawłaszczania gdańskości przez środowiska kaszubskie. Jakby mało było absurdalnych tablic na granicach Miasta „Gdańsk – Stolica Kaszub” czy uczynienia Kaszubą księcia Świętopełka Wielkiego. Teraz przyszła widać kolej na Targ Rybny. Tworzy się w ten sposób całkowicie nieprawdziwy obraz gdańskiej historii i kultury, która dobiegając tysiąca lat przecięta została brutalnie czerwonym mieczem i rozniesiona na butach azjatyckich najeźdźców w 1945 r. A kultura gdańskiej ulicy, miejski folklor Gdańska nie były tożsame z kulturą Kaszubów. Oczywiście Kaszubi mieli w niej swój znaczący udział, ale był to udział w tworzeniu kultury synkretycznej, stapiającej w nową jakość wpływy dolnoniemieckie, polskie, pruskie, kaszubskie, menonickie, żydowskie i inne.
Mozolnie budowane od lat protezy ciągłości historycznej pomiędzy dawnym a dzisiejszym Gdańskiem (w których tworzeniu sam biorę zresztą chętnie udział) służą rozbudzeniu u dzisiejszych mieszkańców Gdańska, w znakomitej większości przybyszów „skądś”, lub ich potomków, poczucia tego, że są stąd. A mają do tego pełne prawo, bo stąd właśnie są, tym bardziej jeśli Gdańsk kochają tak, jak powinno się kochać swoje miejsce na ziemi. Elementem bycia stąd jest poczucie łączności z przeszłością. A by można ją było poczuć, trzeba ją poznać i to poznać ją prawdziwą, rzetelnie ukazaną, ze wszystkimi jasnymi i ciemnymi stronami, w całej jej skomplikowanej złożoności. Inaczej nie da się zrozumieć gdańskiego fenomenu. Przedstawianie pod hasłem rekonstrukcji obrazu całkowicie nieprawdziwego, jak to miało miejsce w przypadku imprezy „Fischmarkt 2013” jest nie tylko nieuczciwe, ale i szkodliwe, buduje bowiem mitologię tam, gdzie powinna być historia. Nie tędy droga.
Zanim ktoś pomyśli, powie, a potem napisze, że Masłowskiemu znowu nic się nie podoba, pragnę na koniec opowiedzieć o tym, jak miło zakończył się mój udział w skrytykowanej powyżej imprezie. Za sceną, na której szykowały się właśnie do występu panie w strojach kaszubskich, trafiłem nieoczekiwanie na prawdziwe (choć plastikowe) skrzynki z prawdziwymi rybami. Stały na nabrzeżu ulicy Wartkiej, tuż przed całkowicie współczesnym kutrem, na którym kilku panów dobywało z wypełnionych lodem pojemników prawdziwe, świeżutkie flądry. Nie mogłem się oczywiście powstrzymać i natychmiast ustawiłem się w niedługiej kolejce, by już po chwili dostać trzy piękne sztuki za bajecznie niską cenę. Kiedy ją podwoiłem, odmawiając przyjęcia reszty, pan rybak dołożył dodatkowe cztery flądry. I to właśnie, a nie kaszubski festyn pod Basztą Rybacką, był mój Fischmarkt w roku 2013.
Autor: Aleksander Masłowski
Czytałem z zainteresowaniem. Cieszy mnie, że w końcu ktoś odważył napisać się o panoszących się Kaszubach w Gdańsku. Zapomina się o związku miasta z morzem, rzekami, Żuławami!, o holendrach, handlu, Źydach, Olędrach, Polakach. Ogromnie mnie cieszy, że napisał Pan o zakłamywaniu historii i tworzeniu nowej legendy o Gdańsku, którego nigdy nie było. I gdyby Gdynię ogłoszono stolicą Kaszub, zrozumiałbym, ale Gdańsk, w żadnym wypadku. To miasto ma więcej wspólnego z kulturą i historią Żuław, niż Kaszub, choćby powodzie i handel zbożem. Pozdrawiam.
Popieram wymowę tego artykułu, środowiska kaszubskie od kilku lat zawłaszczają przestrzeń Gdańska, Zafałszowują przy tym historię naszego miasta. Dziwi mnie bierność gdańskich urzędników, to za ich przyzwoleniem tak się przecież dzieje.
Kaszubi potrafią przekroczyć też granice absurdu i śmieszności, w CEiPR Szymbark wisi na przykład obraz przedstawiający odsiecz wiedeńską 1683 r., na pierwszym planie polska husaria. Jaki podpis malowidła – oczywiście „Kaszubi pod Wiedniem” :))))
Smutne jest także, to iż wydarzenie było sfinansowane ze środków UE – jakiś „ekspert” ocenił to dobrze bez rozumienia tego, co oceniał. Cóż, standard. Faktycznie impreza wyglądała tak, jak Festyn Kaszubski, a pod względem estetycznym nie odróżniał się zbyt mocno od infrastruktury Jarmarku Św. Dominika. Smutne, bo naprawdę byłem maksymalnie pozytywnie nastawiony i z utęsknieniem oczekiwałem. Scena – dramat wizualny i do tego w zasadzie zasłaniała to co najważniejsze – kutry z rybami, których było mało, za mało. Brakowało mi także, a w zasadzie przede wszystkim niezliczonych stoisk z rybami… nie widziałem także niczego, co przypominałoby o historii Targu Rybnego i targu rybnego. Ale najgorsze chyba było zasłyszane przeze mnie wrażenie turysty przypadkowego: „No bo tutaj Kaszubi przypływali w średniowieczu i przywozili do Gdańska tędy ryby, bo Gdańsk nad samym morzem nie leży…”
Panie Aleksandrze,
poproszę o wyjaśnienie.
Dlaczego ludności Osieka (zajmującego się połowem i handlem rybami na targu rybnym) nie można nazwać Kaszubami ?
Dlaczego Gdańsk nie może być uznany za stolicę Kaszub jako główne miasto tego regionu ?
Skąd ma Pan pewność na niekaszubskie pochodzenie Świętopełka Wielkiego ?
pzdr
Trudno się nie zgodzić, ale jednak chyba nikt nie oczekiwał czegoś innego, lepszego i realnie związanego z historią. To by po prostu było zbyt piękne 😉
Do Mirka
1. Ludność Osieka – źródła mówią bardziej o ludności słowiańskiej, nawet jeżeli potraktować tą grupę jako kaszubską, to miała minimalny lub żadny wpływ na gospodarcze i kulturalne oblicze Gdańska.
2. Gdańsk jest stolicą woj. pomorskiego. W skład naszego regionu wchodzą również Żuławy, Kociewie, Powiśle. Takie Żuławy na przykład w dziejach Gdańska odegrały znacznie większą rolę niż ziemia kaszubska. Dlaczego zatem wyróżniać Kaszuby?
3. Świętopełk tytułował siebie jako „dux Pomeraniae” czyli książę Pomorza. Do księcia Kaszub droga daleka. A czy są dowody na kaszubskie pochodzenie Świętopełka? Jeżeli tak, to jakie?
Raz jeszcze powtarzam, nie ma historycznego uzasadnienia dla określenia „Gdańsk stoleca Kaszeb”.
Do Wojtka
Jeżeli jakaś grupa mieszkańców chce uznać jakieś miejsce za swoją stolicę to ma do tego prawo. W Gdańsku jest siedziba Zrzeszenia Kaszubsko Pomorskiego i należy się tylko cieszyć, że kultywują swoje tradycje. Kaszubi są szczególnie zasłużeni w kultywowaniu języka polskiego na tych ziemiach. Stolica nie jest miejscem wiecznym. Jej miejsce może się zmieniać w zależności od okoliczności.
Zamiast narzekać, że działają i zarzucać im, że coś zawłaszczają, należy raczej mobilizować duchowych spadkobierców innych mniejszości do działania. Narzekać, że stoisk z rybami za mało, że łodzi rybackich za mało, że stali na Wartkiej a nie na placu to każdy potrafi. Przyłączcie się w przyszłym roku do tej ideii. Zbudujcie własne stoiska. To przecież dopiero pierwsze kroki.
Tytułowanie się księciem Pomorza, nie jest jednoznaczne z określeniem rodowodu dynastii sobiesławiców.
Źródła są niezwykle skąpe i odwoływanie się do ich kaszubskich korzeni nie jest czymś niewybaczalnym
Odwoływanie się do pewnych tradycji, postaci i historii jest czymś naturalnym. Nawet gdy odwołujemy się do mitów. Propnuję w tych sprawach nie być zbyt ortodoksyjnym
pzdr
Mirek
Z różnych względów dopiero dziś zapoznałem się z ta relację i szczerze mówiąc mam bardzo ambiwalentne odczucia. W pełni bowiem się zgodzić można, że pod szyldem historycznych, bardzo czasem specyficznych tradycji urządza się zwykłe folklorystyczne festyny (co jest zresztą przypadkiem chyba ogólnopolskim). Każdemu miłośnikowi gdańskich tradycji marzył by się pewnie Fischmarkt w pełnej przedwojennej krasie. I szkoda, że organizatorzy tegorocznej imprezy nie za bardzo do tej historii potrafili nawiązać.
Ale mocno mnie razi stwierdzenie o „zawłaszczaniu gdańskości przez Kaszubów”, okraszone przykładami tabliczek „stołecznych” i historii Świętopełka. Zawsze mnie zaskakuje gdy wszelkiej maści miłośnicy „tradycji” „historycznej wielokulturowości” itp. itd., mają pretensję do Kaszubów w Gdańsku. Bo z takich stwierdzeń ciśnie się wniosek, że Kaszubi byli by „w porządku”, gdyby zamiast promować swoje tradycje i historyczne mity, prezentowali te menonickie, żuławskie czy żydowskie. I jeszcze powinni grzecznie ogłosić, że Gdańsk jest stolicą Kociewia, a nie żadnych Kaszub, jak zażyczył sobie swego czasu jeden senator rodem z Starogardu.
Smutnym, dla osób świadomych historycznej wielokulturowości Gdańska, faktem jest to, że została ona brutalnie zniszczona. Ale jednocześnie oczywistym faktem jest, że ze wszystkich wyrazistych grup tylko Kaszubi przetrwali, jako zorganizowana i świadoma swej historii społeczność. I jakbyśmy nie marudzili, to owe kaszubskie festyny (czasem bardzo tandetne) są dziś jedną żywą kontynuacją tradycje mieszkańców Gdańska (co warto zaznaczyć, w granicach całego miasta przecież znajdują się dziś czysto kaszubskie przed stu lat wioski, jak Brzeźno, czy Firoga). A, że żywe, to całkowicie inaczej wyglądające, niż to co działo się wiek temu, bo w szeroko pojętej kulturze kaszubskiej zmiany (tak zresztą jak i w ogólnopolskiej) zaszły przecież ogromne. Dlatego strasznie razi mnie to wypominanie Kaszubom, że w Gdańsku czują się jak u siebie i traktują miasto, jako ważną część swojej małej ojczyzny. Jakbyśmy się nie zarzekali i nie podnosili na piedestał różne inne etnosy, to po prostu mają do tego prawo.
Takie przypadki powinny być raczej powodem gorzkich słów wobec tej rzeczy „Gdańszczan skądś”, którym bliższe są niby inne elementy gdańskiej tradycji. Dlaczego ograniczają się jedynie do odmawiania Kaszubom prawa do identyfikacji z Gdańskiem? A może należało by zintensyfikować działania przypominające inne gdańskie społeczności? Przecież nikt nikomu nie broni zorganizowania takiego „Fischmarktu” w czystym duchu przedwojennych czasów. Ale chętnych zazwyczaj brak.
Mnie też śmieszy „skaszubianie” takiego księcia Świętopełka. Można to jak najbardziej obśmiewać, ale z tym wiąże się całkiem inny realny problem. Któż z „miłośników tradycji” poza Kaszubami w ogóle dziś pamięta o fundatorze miasta i twórcy Jarmarku Dominikańskiego, Świętopełku? Byłem dekadę temu w słynnym „Domu Gdańskim” w Lubece, gdzie na wielkiej wystawie poświęconej historii Gdańska Świętopełka nawet nie odnotowano. Tak księcia pamiętają gdańscy Niemcy. A „Gdańszczanie skądś”? Może jakiś tramwaj dostał ostatnio imię gdańskiego księcia? Nie, no skąd, przecież książę o wiele mniej miał z Gdańskiem wspólnego niż taki Georg Adam Foerster (no ale w końcu Mokry Dwór też możemy do Gdańska zaliczyć). Chyba też nie… Może choć gedaniści po uniwersytetach siedzący jakąś fajną pracę na jego temat napisali? Nic…
Tak długo Kaszubi będą „zawłaszczać” Gdańsk, jak długo będą jedyną zorganizowaną grupą, która z historią miasta wiąże swoje ciągle żywe tradycje, a nie jedynie okazjonalne rekonstrukcje. I myślę, że lepiej jakby miłośnicy gdańskiej historii z tymi „zawłaszczycielami” zaczęli kooperować niż jedynie na nich narzekać.
Serdecznie pozdrawiam