„Nobilitacje patrycjatu gdańskiego w okresie panowania Kazimierza Jagiellończyka i jego synów” – to tytuł środowej (9 grudnia) prelekcji Ewy Bojaruniec z Muzeum Historycznego Miasta Gdańska,
Sprawa nobilitacji i adopcji do herbów – to szalenie ciekawy tor historii miasta, a niestety zaniedbany nieco i zapomniany. Przydałoby się wydawnictwo traktujące o słynnych rodach miasta i ich „wyniesieniu”, bo prelekcje nie dają możliwości uzupełnienia wiedzy na ten temat.
Do Domu Uphagena na „Nobilitacje” przyszło ani więcej ani mniej słuchaczy niż zazwyczaj. Spotkania z kulturą dawnego Gdańska mają już swoją ustaloną markę, a krzesła zajęte są nie tylko w salonie, ale też na klatce schodowej i w jadalni. Obecna była także kadra naukowa Uniwersytetu Gdańskiego, z tej racji, iż prelegentka jest doktorantką jednego z historyków.
Prelekcja była zwięzła i jak to się często mówi – na temat. Zaś sam temat z konieczności muśnięty jedynie. Z konieczności, bowiem ani ramy czasowe, ani tzw. okowy hierarchiczne nie pozwoliły prelegentce rozwinąć tematu. Opowieść zamknięta została w ścisłych ramach czasowych – od połowy XV do połowy XVI wieku.
Ewa Bojaruniec omówiła pokrótce herb i nazwała jego części składowe, a także okoliczności otrzymania szlachectwa. W omawianym okresie połowa – to adopcje herbowe. Była to przemyślana polityka pozyskiwania ważnych osobistości miasta. Ale też wchodziło w grę uznanie zasług tak wojskowych jak i dyplomatycznych. W wielu wypadkach (jeśli nie w większości) to była również sprawa finansowa. Pośród nobilitowanych byli i burmistrzowie, i rajcy i ławnicy, a czterech mieszczan – najwyższe godności w mieście osiągnęło już po nobilitacji. Co ciekawe, nobilitacja króla polskiego dawała potwierdzenie wyjątkowej pozycji w mieście, zaś nobilitacji od cesarza stanowiła o wyjątkowej pozycji nobilitowanego…
Podczas wykładu wymienione zostało parę herbów rodowych, jakie pojawiają się w omawianym okresie. I tak – herb Łaskich – Korab (Matthias Zimmermann), Godziemba Lubrańskich (Dorota Zimmermann), Odrowąż Szydłowieckich – związanych z Gdańskiem licznymi kontraktami handlowymi (Gertruda Ferber, Jan von werben, Jan Fürste), Ogończyk Kościeleckich (Ursula Kampen), Leliwa Tarnowskich ( Herman Bremer).
Również ciekawym aspektem jest nobilitacja trzech kobiet ze znacznych rodów gdańskich. Gertruda Ruden – żona Eberharda Ferbera, Dorota Ferber – żona Matthiasa Zimmermanna, i Ursula Kampen. Z pewnością ta sprawa wymaga dalszych badań i dociekań. Parę takich ciekawostek zasygnalizowano, i z pewnością to nie ostatnie słowo prelegentki – pod warunkiem wszakże, iż dane jej będzie samodzielnie się rozwijać naukowo.
Natomiast jako gratkę potraktowałam zdjęcie dużego Ołtarza Ferberów (mimo nienajlepszej jakości). 10 synów Jana Ferbera klęczących z rękoma złożonymi do modlitwy. Niby nic, a jednak zobaczyć Maurycego Ferbera jako ładnego młodzieńca bez czerwonego nosa i wydatnego brzucha to była czysta przyjemność. Nietrudno zrozumieć Annę Pillemann, że uległa jego czarowi… A potem Ewa Bojaruniec pokazała zdjęcie znanego wszystkim portretu Biskupa Ferbera. Brzuch, mętny wzrok, i czerwony nos. Czy taki też wzbudzałby w Annie żywe uczucie?
Pozostaje czekać na przeszłoroczne wznowienie spotkań z kulturą dawnego Gdańska, co zostało zapowiedziane przez prof. Kizika ku radości obecnych.
Przydałoby się także, by wszyscy uczestniczący w spotkaniach wiedzieli dokładnie, jakiej epoki dotyczy i jakiego okresu w historii Miasta dotyka. To uchroniłoby prelegentów przed koniecznością odpowiedzi na pytania niekoniecznie dotyczące meritum.
Autor: Kasia Czaykowska – czaykowska.wordpress.com
Z tego samego cyklu: http://www.mmtrojmiasto.pl/412/2008/1/24/nie-dotykaj-kata?districtChanged=true
„krzesła zajęte są nie tylko w salonie, ale też na klatce schodowej i w jadalni” – swego czasu proponowałam „wyburzenie ścian w domu Uphagena”. Chyba nadszedł najwyższy ku temu czas. A może prościej by było po prostu przenieść spotkania z domu do dworu, czyli z Domu Uphagena do Dworu Artusa? Wszak oba obiekty mają tę samą matkę – Muzeum Historycznego Miasta Gdańska. Z pewnością byłoby to z pożytkiem zarówno dla prelegentów, jak i słuchaczy.
…”oba obiekty mają tę samą matkę”…
Niby tak, ale często jednak zauważamy, iż kontakt z tą matką jest – delikatnie mówiąc – nieco trudny. Ale poza tym – chyba wtedy wieczory u Uphagena nie byłyby tymi samymi wieczorami, i straciłyby wiele ze swojego klimatu 😉 Niezmiernie mi się podoba ten „wyścig” do krzeseł i ta cisza, podczas prelekcji – jaka nie towarzyszy żadnym innym!! Tu nawet nikt nie kaszle 😉
@ Kaśku – i znowu myślimy inaczej:) Mi na przykład wspomniany bieg do krzeseł zupełnie nie odpowiada. Po drugie – czy jak mieszkasz w ciasnym, niewygodnym, ale „klimatycznym” mieszkanku, to zostajesz w nim na wieki? Czy siedziałaś kiedykolwiek podczas wykładu w jadalni – gdzie nic nie widać (zwłaszcza, jak „na przodku” ustawi się kamerzysta z wielkim sprzętem), ani nie słychać?
Absolutnie uwielbiam wnętrza przy Długiej 12, absolutnie, ale wiem, że coraz więcej ludzi rezygnuje z wykładów, właśnie z powodu braku wygody:( Czy nie szkoda? Owszem, z punktu widzenia osoby, która zawsze w nich uczestniczy, siedząc w salonie, bo ma czas przyjść dużo wcześniej, pewnie zupełnie nie szkoda:) 🙂 Z punktu widzenia projektu jako całości, chyba jednak tak…
Hm… Gdybyśmy się zawsze zgadzały ze sobą, to zanudziłybyśmy się na śmierć 😉
Niewątpliwie masz rację – z tym niesłyszeniem i niewidzeniem z daleka. Ja – gdy mogę – przychodzę odpowiednio wcześnie, tak by siedzieć blisko 🙂
Swoją drogą – pamiętam początki spotkań, gdy wszyscy mieściliśmy się w salonie…
A jeśli chodzi o kamerzystów – to… media nieczęsto tu zaglądają, tu się przecież „nic nie dzieje” – ale masz rację – nie ma miejsca na kamerę.
Co do rezygnacji ze spotkań, to także słyszałam takie głosy, a i sama nie na wszystkie chodzę. Też i dlatego, że bardzo często w tym samym dniu organizowane są inne spotkania, czy prelekcje…
Niejednokrotnie przecież wymieniając się mailami z informacjami o spotkaniach narzekamy, że „przyjdzie się sklonować”, by być wszędzie. I zastanawiamy się KTO i czy w ogóle koordynuje „rozkład” spotkań ciekawych. Dlatego też powtarzam – SUPER, że stworzyłaś ten portal 🙂
A wracając do sprawy – pozostaje inna kwestia.
Otóż dla wielu osób spotkania są za trudne. W sensie tematyki a często i języka! Również niuansów informacyjnych. Jak się rozejrzeć po pomieszczeniach – to zazwyczaj jest tam tzw. stała obsada krzeseł… Wiele osób, nierozumiejących tematyki (i nie mam wcale na myśli obrażanie tych osób!!!) albo zwyczajnie się tym nieinteresujących – przestało przychodzić.
Nie ukrywam, że spotkania w Domu Uphagena wiele z nas traktuje jako świetne uzupełnienie wiadomości niezbędnych do pracy przewodnickiej.
A wnętrze Dworu Artusa ma niestety nie najlepszą akustykę – pogłos. Nie wszyscy prelegenci mają dar dobrej wymowy i jeśli mówi się całymi zdaniami – i na dodatek ma się nie-teatralną dykcję, to goście mają problemy ze zrozumieniem – właśnie z powodu pogłosu. Już i tak w domu Uphagena słychać każdorazowo sarkanie, na zbyt cichą prelekcję.
No i pozostaje kwestia innego typu – czy w razie użycia Dworu – czy to byłoby za darmo w ramach tej samej instytucji? Jak wspomniałam, mamy czasem wrażenie iż jedna matka nie znaczy jedna rodzina…
Ale tak na marginesie – właśnie do mnie dotarło, że ten rok był nader obfity w konferencje, prelekcje i spotkania… 🙂
W sumie i tak pewnie opinia uczestników jest mało ważna. A co do koordynacji, to najlepsza jest koordynacja tych spotkań z wieczorami Januszajtisa – zawsze się pokrywają.