Ci, którzy znają dr Ewę Barylewską-Szymańską wiedzą, że jej wykłady zawsze są wielkim przeżyciem dla słuchaczy. Nie tylko z powodu ogromnej wiedzy prelegentki, ale również z racji ciepła, które promieniuje z każdego z wypowiadanych przez nią zdań. To ciepło to miłość – miłość do Domu Uphagena – muzeum, któremu szefuje od dnia jego powojennych narodzin.

W zimny, styczniowy wieczór Ewa Barylewska-Szymańska snuła swoją opowieść o Janie Uphagenie i pamiątce jaką po sobie zostawił przyszłym pokoleniom.

Wszystko zaczęło się w 1775 roku, kiedy Jan Uphagen nabył od rodziny Czapskich posesję położoną przy ulicy Długiej. Wcześniej, przez ponad czterdzieści lat była w posiadaniu właśnie tej pomorskiej rodziny. Oferta sprzedaży domu przez kilka tygodni widniała w codziennej prasie ogłoszeniowej. W czerwcu znalazł się kupiec – był nim Jan Uphagen.

Nowy właściciel natychmiast zlecił mistrzowi budowlanemu Janowi Beniaminowi Dryerowi przebudowę kamienicy. Zapłacił za to wszystko dwadzieścia dwa tysiące florenów, co było pokaźną kwotą, za którą można było nabyć posesję. Budowa miała się zakończyć rok później i rzeczywiście taka data widnieje w szczycie domu. Jednak Jan Uphagen przedłużył prace i kolejne dziewięć tysięcy wydał na rozbudowę. Nowi właściciele przeprowadzili się do swojego nowego domu w 1779 r, jednak prace we wnętrzach trwały aż do 1787 roku – do momentu ukończenia salonu.

Skąd Jan Uphagen miałby mieć pieniądze na tak kosztowną inwestycję? Z jednej strony uprawiał oczywiście zawód kupiecki, ale jednocześnie odziedziczył pokaźny majątek po swoim ojcu – potentacie finansowym, w pewnym momencie również rajcy Głównego Miasta. Piotr Uphagen każdemu ze swoich trojga dzieci zostawił pokaźną kwotę. Dzięki niej właśnie Jan mógł zmodernizować dom i nadać mu indywidualne piękno.

Jan Uphagen był dwukrotnie żonaty, ale nie miał dzieci. W związku z tym, żeby zabezpieczyć swój majątek, w skład którego wchodził nie tylko dom przy Długiej 12, ale także kilka posesji na terenie miasta i dwór przy obecnej ul. Grunwaldzkiej 5, w 1789 roku utworzył fundację rodzinną. Fundacja działała na zasadzie majoratu, czyli najstarszy syn dziedziczył wszystko, natomiast kolejne dzieci były spłacane kwotami pieniężnymi. W ten sposób chciał, żeby to, co stworzył, pozostało w jednych rękach. Rzeczywiście tak się stało. Kiedy zmarł jego dobra przejął jego młodszy brat. Niestety ten dwa lata później również zmarł i dom przypadł jego bratankowi – Janowi Karolowi Ernestowi Uphagenowi. Karol do 1843 roku mieszkał w domu. Oczywiście poczynił tutaj pewne zmiany, ale nie były one tak daleko idące, żeby dom zmienił swój charakter. Jan Uphagen zastrzegł przecież, że we wnętrzu nie można czynić większych zmian, i że zawsze ma być siedzibą zarządcy fundacji.

Kolejnym, który przejął majątek był syn tego bratanka. A później przeszła ta majętność na linię boczną…

Dom Uphagena w roli muzeum

Jak doszło do utworzenia samego muzeum? Otóż idylliczna Długa, obrośnięta drzewami i ozdobiona przedprożami, zmieniła oczywiście swój charakter. Partery domów przekształcane powoli w sklepy, zatracały powoli swoje pierwotne funkcje. Bogaci mieszczanie począwszy od lat 80-tych i 90-tych XIX wieku stopniowo wyprowadzali się z miasta. Zamieszkiwali w bardziej atrakcyjnym Wrzeszczu, gdzie było świeże powietrze i nie dokuczały rynsztoki oraz duże zagęszczenie mieszkańców. To było tym magnesem, który oczywiście majętnych mieszczan z miasta wyciągał, natomiast w samym mieście, w dotychczas jednorodzinnych kamienicach, tworzono bardzo długie mieszkania czynszowe, nazywane żartobliwie „Handtuch-Wohnungen”, ciągnęły się bowiem poprzez oficyny i zdawały się nie mieć końca. To wszystko powodowało, że Długa przestała być atrakcyjnym miejscem zamieszkiwania. Inne domy przekształcano, ale Dom Uphagena, trochę jak królewna zasnął i w tym śnie spał do 1900 roku.

Jakimś sposobem do budynku „wdarł się” Walter Domanski. Był to pastor, publicysta i literat. Przeprowadził dogłębny wywiad z mieszkającą tu jeszcze wówczas służbą uphagenowską i stwierdził, że dom jest fantastyczną perłą. W tym przekształconym Gdańsku, ten dom był jak wehikuł czasu. Pastor postanowił działać. Napisał artykuł, za chwilę włączyło się w całą akcję stowarzyszenie służące zachowaniu zabytków w Gdańsku i zaczęło postulować, żeby coś w tym domu zrobić, zwłaszcza, że ostatni z przedstawicieli fundacji Hans Uphagen borykał się z niekończącymi się problemami finansowymi i był bliski temu, żeby jednak nie spełnić woli swego przodka tylko dom sprzedać, a wyposażenie wywieźć. Prawdopodobnie nacisk społeczny spowodował, że 17 grudnia wdowa po Hansie Uphagenie – Alma von Quasowski, w imieniu swojego małoletniego syna Hansa Eugena Horsta, podpisała umowę z magistratem na wynajęcie kamienicy na okres 30 lat. To dało oczywiście możliwość przeprowadzenia prac konserwatorskich.
Zarządzał nimi w latach 1910-1911 Richard Dähne, miejski inspektor budowlany, którego pamiętamy przede wszystkim jako autora projektu krematorium wraz z kaplicą na tyłach obecnej Politechniki (teraz cerkwią prawosławną), ale także jako prowadzącego prace konserwatorskie i renowacyjne przy Domu Opatów Pelplińskich. O Richardzie Dähne warto pamiętać właśnie w kontekście tego, co zrobił w Domu Uphagena.

W XIX i XX wieku magistrat gdański nie grzeszył pieniędzmi. Sytuacja miasta była nader trudna. Osobą, której w zasadzie Dom Uphagena zawdzięcza swoje życie był Karl Früstenberg. Urodzony w Gdańsku w 1850 roku, słynny berliński bankier pochodzenia żydowskiego, prowadził w Berlinie otwarty dom. Należał do absolutnej elity towarzyskiej. Utrzymywał z cesarzem bliskie, osobiste kontakty. Wspierał kulturę berlińską, ale nie zapomniał oczywiście też o Gdańsku. Nie stracił z miastem kontaktu. Angażował się w przedsięwzięcia kulturalne. To dzięki jego finansowaniu Richard Dähne mógł przeprowadzić prace konserwatorskie i 1 listopada 1911 roku doszło do otwarcia muzeum.

Czarne chmury nad muzeum

W latach 1943-44 Gdańsk szykował się do nalotów, jakie spotkały wcześniej między innymi Kolonię i starał się wyciągnąć nauki z tego co się stało. Rozpoczęły się szeroko zakrojone prace dokumentacyjne, w wyniku których powstały dwadzieścia cztery tomy dokumentacji. Jeden z nich był poświęcony Domowi Uphagena. Wszystkie ściany zostały pieczołowicie zinwentaryzowane. Następnie zrobiono fotografie każdego z elementów. Podobno sporządzono również odciski ze sztukaterii. Następnie każdy element drewniany, jak również piece, kominki, drzwi i wyłożenia nisz okiennych rozebrano, opatrzono odpowiednimi etykietkami i wywieziono poza Gdańsk. Obiekty te trafiły do Gorzędzieja koło Tczewa oraz do refektarza pokartuzjańskiego klasztoru w Kartuzach.

Tradycją było, że każdego 22 stycznia Uphagenowie się spotykali w swojej kamienicy. W tradycji było również to, że tylko ci członkowie rodziny, którzy zjawili się punktualnie, otrzymywali dywidendy. Spóźnieni wychodzili z niczym.
Nastał styczeń 1944 roku – w opustoszałej kamienicy swoich przodków po raz ostatni spotkała się rodzina. Wielu mężczyzn było na wojnie. Sam zarządca fundacji od roku nie dawał znaku życia, a jak się miało później okazać, zginął na froncie wschodnim. Również obaj synowie Volmara, ostatniego konserwatora zabytków spowinowaconego z Uphagenami, zginęli na froncie. Peter Uphagen, wówczas jako kilkuletnie dziecko wspominał, że siedział gdzieś za wielką szafą i było to jedno z najsmutniejszych momentów jego życia, bo wszyscy byli bardzo zmartwieni. Ekskluzywna restauracja, która zwyczajowo serwowała posiłki, tego dnia go nie dostarczyła, w kamienicy nie było światła.

Rok 1945. Marzec. Gdańsk płonie, a wraz z nim Dom Uphagena.

Nowe życie Domu Uphagena

Szczęśliwie postanowiono odbudować Dom Uphagena. Zapadła decyzja, że obiekt zostanie odbudowany w pełnej głębokości, a więc będzie budynkiem trójtraktowym, podczas kiedy inne obiekty zostały odbudowane jako dwutraktowe z przeznaczeniem na funkcję mieszkaniową. Od początku polscy konserwatorzy założyli, że kamienica odzyska swoją dawną, muzealną funkcję. Owszem, została odbudowana, ale jej wnętrza, z braku funduszy, pozostały w stanie surowym.
W 1990 roku powstało Towarzystwo Domu Uphagena, które zaczęło organizować wieczory i koncerty. Wówczas konsulem generalnym Niemiec była pani Marianne Wannow. To właśnie ona podpowiedziała nam, że możemy starać się o środki z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, która wówczas jeszcze przędsiębrała duże prace projektowo-budowlane. Uzyskanie w 1992 r. funduszy pozwoliło na przystąpienie do prac.
Okazało się, że dom został w latach 50-tych zbudowany wielce niestarannie. Zamiast prac wykończeniowych musieliśmy niestety przystąpić do szarej rzeczywistości. W latach 1993-98 czterech pracowników merytorycznych spędziło czas w zasadzie na placu budowy. Było to wielkie wyzwanie. Wśród nich była dr Zofia Maciakowska, Małgorzata Todorowska, Wojciech Szymański i ja. Trud się opłacił, dzięki zgromadzonym ponad 160 zdjęć dokumentujących przedwojenny Dom Uphagena, można było rzeczywiście prace rewaloryzacyjne poprowadzić bardzo rzetelnie.

Nadzorem ze strony dyrekcji zajmowała się pani Marczak. Pracownia konserwatorska działał w składzie Maria Bigos-Bojarska, Grażyna Szumska-Józefiak, a w dziale remontów obok inwestorów nadzoru pani Anna Safianowicz.

Przez plac budowy przewinęło się bardzo wielu wykonawców, artystów i konserwatorów zabytków. Dzięki nim kamienica odzyskiwała powoli dawny kształt. We wszystkich etapach otaczało nas grono ekspertów wspierające radą i konsultujące nasze poczynania. Nie wszystkie prace udało zakończyć, jednak w czerwcu 1998 r. otwarto podwoje Muzeum Wnętrz Mieszczańskich.

Dom Uphagena do dzisiaj nie wygląda jeszcze tak jak przed wojną, ale z roku na rok jest coraz piękniejszy. I to nas cieszy niezmiernie.

Profil Muzeum Wnętrz Mieszczańskich – Dom Uphagena na iBedeker.pl