Emma Popik dała się namówić na napisanie powieści, której akcja toczy się w Gdańsku. Przed kilkoma dniami postawiła ostatnią kropkę i złożyła maszynopis w wydawnictwie, a tymczasem zaprasza do lektury fragmentu powieści, którą ozdobiła tytułem”Złota ćma”.

Gdańsk

W Muzeum Bursztynu atmosfera napięcia i oczekiwania. Zaraz przybędą eksperci z zagranicy, by włączyć się w tworzenie w Gdańsku Laboratorium Bursztynu. Będzie w nim badany bursztyn bałtycki, a do każdego sprzedanego okazu zostanie dołączony certyfikat zaświadczający, że jest to prawdziwy bursztyn, a nie sklejka z żywicy. Gdańsk jest Światową Stolicą Bursztynu. Dzięki programowi stworzonemu przez miasto na całym świecie będzie można kupić wspaniałe okazy bursztynu, drogą elektroniczną, nie wychodząc z domu, tylko robiąc klik na klawiaturze i przelewając ogromne sumy za cenne okazy. Bursztyn będzie się zamieniał w złoto, przynosząc bogactwo miastu i niespotykany prestiż i szacunek.

Jednakże dyrektor muzeum biega po dziedzińcu niemal rwąc włosy z głowy, przerażony, gdyż misterny projekt, układany przez miasto i wielkie plany, wszystko po prostu, zostanie zniweczone. Obawia się kompromitacji na arenie międzynarodowej, a to dlatego, że stała się rzecz straszna: ktoś wisi na łańcuchach, zaczepionych na drążku pod antresolą. Nie żyje. Czy sam się powiesił, czy jest to morderstwo? Inspektor policji, o nazwisku Wilecki, ogląda zwłoki, policyjny fotograf robi zdjęcia.

Dyrektor nasłuchuje, czy nadjeżdża już limuzyna z gośćmi z zagranicy. „Niech pan zabiera te zwłoki – mówi do inspektora – a wy zabierajcie się razem z nim”. Czy inspektor będzie nieustępliwym gliniarzem, jakich widujemy z serialach, czy raczej tak zorganizuje swoje śledztwo, by nie narazić na szwank interesów miasta i nie pogrzebać wspaniałych planów i nadziei?

Trwają uroczystości z okazji Tygodnia Bursztynu. Ulicami miasta podąża wóz bursztyniarzy, zbójców w historycznych kostiumach. Jedzie powoli, a zbójcy rzucają maleńkie okruszki bursztynu w stronę turystów i gdańszczan, którzy dotrzymują kroku kawalkadzie, podziwiając i robiąc zdęcia. W całym mieście odbywają się uroczystości, przedstawienia i koncerty, a w Ratuszu Staromiejskim trwa sesja naukowa na temat bursztynu, który jest naszą dumą i bogactwem.

Jednocześnie inspektor przemierza ulice, szukając dowodów, ktoś biegnie za nim, ktoś inny chce go ostrzec. Tymczasem do portu przybija galeon „Lew morski”, wioząc zadowolone z wycieczki dzieciaki i turystów, w tłumie ukrywa się jednak bardzo niebezpieczny osobnik. Wśród ludzi, jak zawsze, rodzą się konflikty, walka o stanowiska i prestiż, a niebezpieczny typ krąży wokół nich. Na tle miasta, wesołych tłumów, kłębią się straszne emocje, gotuje się kocioł z konfliktami, czy zaraz wysadzi pokrywkę i wrzątek się wyleje, czy też uda się wszystko uładzić, a problemy rozwiązać, szalone emocje ucichną, zbrodnia zostanie ukarana, a pewna rudowłosa z motylkami we włosach rozkocha w sobie pewnego mężczyznę. I właściwie, czym jest ta tytułowa złota ćma?

Inspektor wyszedł za bramę Katowni. Stanął, rozejrzał się niby to obojętnie, nawet podniósł głowę, wystawiając na chwilę twarz do słońca, jakby chciał, by w jego blasku zniknęła ciemna atmosfera wydarzenia, w którym jeszcze przed chwilą uczestniczył. Zachowywał się jak zwyczajny gdańszczanin, który właśnie opuścił muzeum. Po chwili jednak przekroczył skrzyżowanie i zagłębił się w cień Złotej Bramy.

Minął grupę wycieczkową, niespokojnej młodzieży w dżinsach, którą przewodniczka starała się zaciekawić swoją opowieścią. – Spójrzcie na posągi na szczycie – wskazała w górę ramieniem. – Kto najszybciej je policzy?
– Cztery! – odezwał się ktoś szybko.
-Brawo! Od razu widać, że jesteś w klasie matematycznej – podsumowała przewodniczka, a zawtórował jej wesoły śmiech całej grupy. – Uosabiają Pokój, Wolność, Fortunę i Sławę.
– Czy może ktoś jest w klasie łacińskiej?

Nikt z grupy się nie odezwał, tylko spoglądali na siebie wzajemnie. Przewodniczka wciąż czekała z wyrazem zapytania na twarzy. Wreszcie przez grupę przepchnęła się szczupła dziewczyna.
– Wybieram się na medycynę – powiedziała.
– Czy może chcesz studiować w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym? – zapytała przewodniczka.
– A czy wie pani, ile potrzeba punktów, aby się dostać?
– Jeśli przetłumaczysz sentencje, które się znajdują po przeciwnej stronie, to z łaciny na pewno uzyskasz ich dużo. Dziewczyna pobiegła i wołała: – Zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
– W wolnym tłumaczeniu – uściśliła przewodniczka, pani Gabriela.
– Ooo! – zawołała grupa. – Brawo! Be-er-a-wu-o!

Chłopcy zaczęli spoglądać na dziewczynę, a ta z dumną miną odsunęła ich na boki i znowu stanęła na końcu grupy.

Na wewnętrznych ścianach Złotej Bramy zostały zawieszone olbrzymie fotografie. Pokazywały miasto po wojnie. Było wtedy morzem ruin: zręby ścian ciągnęły się wzdłuż ulic, wyznaczając dawny plan miasta.
Jezdnie pokrywały stosy cegieł, sięgające często do wysokości pierwszego piętra. Ulica za ulicą, całe Główne Miasto, a więc od Ogarnej, poprzez Świętojańską, Szeroką aż do Podwala Staromiejskiego, były tylko gruzami. Jakże ponury widok, jak straszne zniszczenia.
Grupa młodzieży zatrzymała się przed fotografiami i wtedy wszyscy zamilkli. Zaraz obok nich zebrała się grupa turystów, które przyciągnął straszny widok, jakże różny od pięknych kamieniczek, które teraz stały. Obok tych olbrzymich fotogramów nie można było przejść bez wstrząsu psychicznego.

Złota Brama otwierała gwarną i kolorową ulicę Długą. Liczne kawiarnie i restauracje zachęcały swymi wystawami turystów i gdańszczan do wstąpienia do środka i zjedzenia specjalności dnia i wypicia gdańskiej wódki. Każdy turysta pragnął choć raz w życiu przespacerować się tą ulicą. Była sławna na całym świecie, podobnie jak Pola Elizejskie w Paryżu czy Piccadilly Circus w Londynie, i z pewnością dorównywała im urodą. Panował tu wesoły nastrój, jakże inny od atmosfery, którą stworzyły fotografie w bramie.

Otaczali go zewsząd zadowoleni ludzie, którzy z zadartymi głowami oglądali stare gdańskie kamieniczki, a każda miała inną fasadę. Było co podziwiać. Wilecki minął sklep z antykami Desa, który był w tym miejscu od bardzo dawna.
Rzucał okiem na monitory telewizorów wystawione w oknach wielu restauracji i nawet sklepów. Przechodnie się zatrzymywali, gdyż ich wzrok przyciągnęły rozgrywki sportowe. Pooglądali chwilę, głównie mężczyźni, lecz odciągani przez żony i dzieciaki, szli dalej, by podziwiać miasto i korzystać z jego rozrywek.

Z daleka widział już zielone drzwi Domu Uphagena, słynnego gdańskiego mieszczanina, który zapisał miastu swój piękny dom. Wewnątrz było co zwiedzać, toteż stały przed nim grupy cudzoziemców, czekające na wejście. Japończycy wciąż robili zdjęcia nowoczesnymi kamerami. Młodzież z Litwy rozmawiała ze sobą w polskim języku, przeciągając samogłoski. Przechodziły grupy Rosjan, zawsze wykupujący pokoje w drogich hotelach. Niemcy milczeli, słuchając swego przewodnika, który opisywał domy i widoki, mówiąc do mikrofonu przy ustach. Opisywał bogaty i barwny orszak króla Sobieskiego, który niegdyś przejeżdżał Złotą Bramą, udając się do Ratusza.

Wilecki nagle kątem oka zauważył wysokiego mężczyznę. Tamten również zmierzał w tę samą stronę, tyle że szedł po przeciwnej stronie ulicy. Wciąż dorównywał krokiem inspektorowi i miał go ciągle na oku. Inspektor oczywiście zauważył jego manewry, nie wykonał jednakże żadnego gestu, szedł nadal spokojnie i nie rzucił w jego stronę żadnego spojrzenia.
I wtedy natknął się na pierwszego mima. Był cały niebieski: nie tylko jego garnitur i kapelusz, ale również twarz i włosy. Stał na niebieskiej skrzynce, mając ręce tak uniesione, jakby biegł. Wcale się jednak nie poruszał, nawet nie mrugał oczami. Właśnie podeszła do niego jakaś rodzina z kilkuletnim chłopcem i ustawiła się przed nim do zdjęcia, które miał zrobić ojciec, stojący naprzeciwko grupy. Mim błyskawicznie pogłaskał dziecko po głowie, ono się roześmiało, matka się obejrzała, a mim szybko podsunął jej otwartą rękę. Nie pozostało jej więc nic innego, jak położyć na niej monetę. Mim podniósł rękę do oczu przesadnym gestem i obejrzał, jaką wartość ma pieniądz. Zadowolony wsunął go do kieszonki marynarki, a kobiecie przesłał pocałunek. Wszyscy się roześmieli i tak zostali uwiecznieni na zdjęciu, unieruchomieni jak mim w tej sekundzie, która nigdy już nie wróci.

Fragment powieści „Złota ćma” Emmy Popik

Lektura uzupełniająca:
Złota Brama
Dom Uphagena
Gdańsk okiem pisarki – Zapomniany dom
Gdańsk okiem pisarki – Podwójna Kartuska
Gdańsk okiem pisarki – Chabrowy wianek