Jeżeli gdyńska Desdemona zaserwuje nam więcej tego typu koncertów, nagle może okazać się, ze zarówno mroczny grudzień i ponury zimowy okres dadzą się jakoś znieść.

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Jeżeli nie parasz się indie rockiem, nie naśladujesz post-punkowych legend i nie prenumerujesz New Musical Express w celu poszukiwania swojej muzycznej tożsamości, można spokojnie uznać że, podobnie jak panie z Destructive Daisy, idziesz pod prąd. Kwartet zamiast użalać się nad swoim smutnym losem, w takt smutnych gitarowych melodii doprawionych delikatnym wokalem, postawił na moc, ciężkość i wpływy zarówno sceny Seattle jak i nurtu riot grrrl. Choć wyraźnie słychać, że dziewczyny są na linii startowej swojej muzycznej drogi, są bardzo miłą odmianą od męskiej dominacji na muzycznej scenie Trójmiasta. Debiutanckiej Epki dziewczyn można posłuchać  – www.destructivedaisy.bandcamp.com 

Dziewczyny przypomniały mi dlaczego z większą chęcią sięgam po płyty L7, Bikini Kill czy Sleater-Kinney, aniżeli po pop punkowe dokonania kapel pokroju Paramore. Garażowy brud i mocne przesłanie pasują mi bardziej niż ugładzone pop punkowe hymny dla licealistów.

Setting The Woods On Fire i moja skromna osoba zawsze mijamy się na trasach, dlatego nasze ostatnie wspólne spotkanie miało miejsce prawie dwa lata temu w jednym z warszawskich klubów, z zespołem w starym, trzyosobowym składzie. Szkoda, że od tego czasu kapela nadal nie zdobyła należytego im rozgłosu (umówmy się – EPka „Ruins” powinna być obowiązkowym krążkiem na półce każdego fana mocniejszych dźwięków). Lekkość z jaką Settingi przenoszą melodyjne punkowe brzmienia na nasz grunt, jest godna podziwu, i niejeden skład powinien rozpaść się z zazdrości. Pomimo tego, chłopaki nie zapełniają (miejmy nadzieję, że jeszcze) koncertowych sal co pozostaje dla mnie zagadką. Czteroosobowy skład odświeżył i wzbogacił brzmienie całości, a dodatkowa gitara, zamiast ścieśniać cały materiał – nadaje bardziej garażowego charakteru znanym już utworom. Nie powinno to dziwić, bo pomimo doskonałej produkcji poszczególnych krążków w dyskografii, czy bardzo dobrych umiejętności, panowie „sercem” tkwią jeszcze w garażu. A jeżeli do tego dodamy wylewający się ze sceny entuzjazm nie może być lepiej…

Dwa zespoły, dwie różne wizje swoich amerykańskich inspiracji, dwa odmienne składy i klasyczny już konflikt dziewczyny versus chłopcy.

Brzmienie każdego z zespołów nie tylko odświeżyło moją tęsknotę za Ameryką, ale i przypomniało o wysokim poziomie młodych, polskich zespołów. A żeby je odkrywać nie wystarczy tylko siedzieć w Internecie. Trzeba chodzić na koncerty.

Tekst: Joanna „frota” Kurkowska

Relacje z koncertów w Trójmieście