Na ten koncert, nie ukrywam, czekałam od dawna. Kontrowersyjni, queerowi, przekraczający granice dobrego smaku, szokujący i umuzykalnieni – duet Skinny Patrini powrócił na klubowe parkiety. Pierwszy koncert w 2011 trójmiejska formacja dała w klubie, o którym często mówią że jest ich domem. Mowa oczywiście o sopockim Sfinksie700.

Skinny Partini - zdjęcie Joanny Kurkowskiej

Fot. Joanna "Frota" Kurkowska

Skinny Patrini pamiętam jeszcze z gdyńskich Transvizualiów 2007, ale wtedy był to raczej nieopierzony żart, aniżeli coś poważnego. Z amatorskiego show całość ewoluowała do kabaretowo-performanckiej mieszanki wypełnionej erotyką i electro. Ekipa zaczęła pojawiać się na festiwalach (m.in. Orange Warsaw i Selector) oraz w klubach (m.in. warszawska Hydrozagadka). O ile te pierwsze uniemożliwiają bliższy koncert z publiką z powodu dystansu pomiędzy muzykami a sceną, klubowe występy to już prawdziwy „szał ciał”.

Anna Patrini i Michał Skórka podczas sobotniego show połączyli repertuarowo stare z nowym. Pojawiły się utwory z debiutanckiego LP „Duty Free” i nowe, z wyczekiwanego krążka „Sex”. Z tego co wyłapały moje uszy, dźwiękowo „Sex” nie będzie znacznie odbiegał od pierwszej płyty. Jest to dalej brutalne i prymitywne (w tym wypadku te dwa słowa to akurat komplement) electro, bez zbędnych ubarwiaczy. W wykonaniu przebojowego duetu brzmi to nadspodziewanie dobrze, a że Patrini i Skórka mają „nosa” do hitów (warto wspomnieć choćby „Little Hell” czy „Show Me”), „Sex” będzie ich pełen. Pierwszy singiel „The Wind” (zagrany na koncercie dwa razy) jest prawdziwym pogromca bębenków usznych i zapełniaczem parkietów. Taneczna ekstaza pod sceną w Sfinksie była tego najlepszym dowodem.

 

Mocarne basy mieszały się z dźwiękami syntezatorów, za którymi stał „Skinny”. Jednak całość uwagi skupiała na sobie Anna Patrini – królowa przedstawienia, dominatrix koncertu. Ta, oprócz śpiewania, na scenie rozbiera i przebiera się w stroje (głownie skąpe) własnego pomysłu. Flirtowała z publiką i częstowała napojami wyskokowymi. Jeżeli mówimy o polskim świecie electro to chyba korona „pierwszej damy” zdecydowanie należy się jej. Charyzmą można by obdzielić kilka innych pan a jeszcze by zostało. Gorzej z monologiem pomiędzy koncertami, ale ze względu na jakość reszty przedstawienia jestem w stanie to wybaczyć.

 

Po powrocie znów brzmią dobrze, znów chcą władać parkietem w każdym mieście i miasteczku oraz masakrować uszy swoja wizja electro. Niczym najeźdźcy z innej planety (kto ich widział, ten wie że to prawda) chcą zdobywać i podbijać. Wychodzi im to nadzwyczaj dobrze, dlatego czekam na dalsza ekspansje.

Autor: Joanna „Frota” Kurkowska