Dlaczego warto było tak długo czekać na kolejny koncert i kolejną płytę zespołu Ścianka?

Fot. Michał Jankowski

Zanim na scenie pojawili się głównie bohaterowie, najpierw wystąpiła trójmiejska Trupa Trupa. Grzegorz Kwiatkowski i jego koledzy dali dobry występ. Muzycy pokazali drzemiący w nich potencjał, przede wszystkim dzięki mocnemu brzmieniu, znakomicie oddającemu charakterystyczny, odnoszący się do lat 60-tych styl zespołu. Ciekawie wyglądały również wizualizacje wyświetlane za Trupą.

Nie zaryzykuję wiele, pisząc, że Ścianka jest prawdopodobnie najważniejszym zespołem dla polskiej muzyki alternatywnej. Być może dla wielu osób jest to truizm, ale sądząc po wysokiej średniej wieku publiczności w gdańskim Żaku, młodszym osobom wcale nie musi się to wydawać tak oczywiste. Sporą część słuchaczy sobotniego wieczora stanowiły osoby, które zapewne wychowały się na debiutanckim „Statek kosmiczny Ścianka”, a więc mające mniej więcej 30 lat. I to, być może, jest powodem niedoboru wśród młodych rodzimych kapel takich, które reprezentują niepokojącą i rozmarzoną muzykę mocno inspirowaną miejscem pochodzenia – gdyby Ścianka była bardziej popularna wśród przeciętnego odbiorcy polskich festiwali muzycznych, zapewne ta tendencja byłaby inna.

Wracając do samego koncertu, największą zagadką dla tych, którzy przez ostatnie kilka lat nie mieli okazji zobaczyć tri0 na żywo – ostatni koncert Ścianki w Trójmieście odbył się trzy lata temu – było brzmienie piosenek z najnowszego albumu, którego premiera miała przypaść akurat na dzień gdańskiego występu. Perfekcjonistyczna dusza lidera Maćka Cieślaka, produkującego piąty album grupy pt. „Come November”, spowodowała, że datę premiery po raz kolejny przesunięto, tym razem na połowę listopada.

Nowy materiał zespołu ma dwa wspólne mianowniki – zaskakuje witalnością, o którą przecież nie jest łatwo zespołowi istniejącemu 17 lat, oraz trudnością, jaką sprawia jego zaszufladkowanie. Z jednej strony ujawniała się nostalgia, którą Cieślak eksplorował wraz z Księżniczkami (pobocznym projektem wokalisty, który współtworzy z triem smyczkowym), z drugiej zaś gitarowy pazur i podskórny gniew. Mówiąc o tym drugim elemencie, mam na myśli zarówno rock’n’rollowe kawałki w stylu The Stooges, bluesowe riffy, jak i garażowy brud kojarzący się z Sonic Youth. Nie zabrakło także kompozycji, która z pewnością bardzo spodoba się miłośnikom „Dni Wiatru”: tytułowy utwór jest przesiąknięty tajemniczą atmosferą, potęgowaną przez posępną recytację Cieślaka. Słuchając tego hymnu na cześć listopada, miało się ciarki na plecach. „Come November” zapowiada się jako jeden z najważniejszych albumów polskiej alternatywy ostatnich kilku lat, co nie powinno w sumie nikogo dziwić.

Podczas grania muzycy potrafili być niezwykle skupieni na dźwiękach wydobywających się z ich instrumentów – zwłaszcza ekspresyjność basisty Michała Bieli robiła wrażenie – jednocześnie tworząc luźną atmosferę pomiędzy piosenkami, prowadząc konferansjerkę z przymrużeniem oka. Ot, na przykład Biela przeczytał po hiszpańsku skład wina, które pił podczas występu.

Niestety, nie wszystko tego wieczoru było takie piękne. Nagłośnienie w gdańskim Żaku zostało ustawione, jak dla standardowego zespołu rockowego w rodzaju Trupa Trupa. Ponieważ Ścianka z pewnością takim zespołem nie jest, bas z wyeksponowanym środkowym pasmem zagłuszał momentami gitarę, a perkusja z kolei była nieczytelna za każdym razem, gdy Biela i Cieślak mocniej hałasowali. Sam Cieślak przyznał otwarcie, że tego wieczora nie był w najlepszej dyspozycji głosowej, czego na szczęście nie dało się odczuć zbyt mocno.

Sobotnim koncertem, Ścianka udowodniła, że mimo upływu lat, nadal jest jednym z najistotniejszych zjawisk na rodzimej scenie. Kolejna możliwość zobaczenia ich na scenie nadarzy się podczas grudniowego festiwalu SpaceFest. Miejmy nadzieję, może do tego czasu będzie nam dane usłyszeć album, na który czekamy już pięć lat.

Autor: Krzysztof Kowalczyk