Rock progresywny nie jest mi bliski. Owszem, w domu zawsze obecne były monumentalne epopeje autorstwa prawdziwych klasyków – King Crimson i Pink Floyd, a płyt Toola, Riverside czy Porcupine Tree słucham z prawdziwą przyjemnością, ale nigdy ten gatunek nie zainteresował mnie tak bardzo jak zimna fala, polski punk czy eksperymentalna elektronika.

Fot. Joanna "Frota" Kurkowska

Na koncert Pendragona poszłam z ciekawości, bo promocja najnowszego wydawnictwa to dobry moment na sprawdzenie kondycji Anglików.

Pendragon i inni rockowi klasycy do Polski przyjeżdżać uwielbiają. Uriah Heep, Marillion, Fish, Deep Purple….Oni wszyscy grają w Polsce pełne trasy (Fish w zeszłym miesiącu zagrał u nas aż siedem razy). Swoje uwielbienie dla Polski wielokrotnie wyrażał też wokalista i gitarzysta kwartetu, Nick Barrett.

Zanim jednak Pendragon rozpoczął przejażdżkę po dyskografii, na scenie pojawił się – jednoosobowy projekt Andyego Searsa (ex- Twelfth Night), z iPhonem, zastępującym cały zespół, w ręku. Zamiast zainteresować, zanudził, a ja na próżno próbowałam dokopać się do czegoś interesującego w warstwie lirycznej czy muzycznej. Nie udało się.

Sam Pendragon zagrał bardzo dobrze, a zespół sprawiał wrażenie doskonale zgranego – w końcu prawie 30 lat razem na scenie robi swoje! Po wszystkich widać było prawdziwą radość z grania. Nowy materiał z albumu „Passion”, na żywo sprawdza się bardzo dobrze, ale wiadomo, jak to z nowościami jest. Publika niby to wymaga od artystów czegoś nowego, ale jednak próśb o starsze utwory nie zabrakło. Nick Barrett i spółka chętnie sięgali do starszych wydawnictw takich jak „A Window Of Life” czy „Not Of This World”, z których zagrali m.in. „Ghosts” i piosenkę tytułową.

Choć, jak pisałam na wstępie, prog-rock nie jest moją ulubioną muzyczną gałęzią, to Pendragona słucha się z przyjemnością. Widać i słychać ile frajdy daje kolektywowi wspólne granie i występy przed publiką. Dodatkowo ich muzyka pozbawiona jest kiczowatego patosu, wypełniającego wiele innych prog-rockowych nagrań. Jak widać i bez tego można sobie poradzić.

Mniej widowiskowi, mniej popularni, ale Pendragon, grający w gdańskim Parlamencie, zagrał o wiele lepiej niż klon Pink Floyd – The Australian Pink Floyd podczas styczniowej wizyty w Ergo Arenie. Do zagrania dobrego koncertu nie potrzebowali żadnych trójwymiarowych efektów ani dmuchanych kangurów. Wystarczyła sama muzyka.

Autor: Joanna Kurkowska

Relacje z koncertów w Trójmieście