Dwa koncerty, dwa oblicza Wojtka Mazolewskiego, dwie okazję do wciągających jazzowych dialogów i zasmakowania esencji jazzu. Kto wybrał ciepłą kołdrę zamiast muzycznej kolacji w gdyńskiej Desdemonie zdecydowanie przegapił najciekawsze (zaraz obok imprezy Coast2Coast) koncertowe otwarcie lutego.

Fot. Magdalena Jędrzejewska

Wojtek Mazolewski występował tej nocy w dwóch rolach. Najpierw z formacja Freeyo, gdzie zaprezentował się jako wszechstronny improwizator a następnie jako trybik w projekcie Luty, wydającym się być trójmiejską odpowiedzią na dancingowe klimaty uprawiane m.in. przez Mitch & Mitch. Wyświechtany slogan reklamowy „dla każdego coś miłego” może wydawać się prostym banałem, ale tej nocy na deskach Desdemony doskonale obrazował spotkania dwóch jazzowych biegunów.

Co urzekło w występie Freeyo to doskonałe wyczucie jakim dysponują grający muzycy i odpowiednie rozłożenie napięcia pomiędzy Gosem, Wojtczakiem a Mazolewskim. Panowie stworzyli abstrakcyjne, pełne jazzowych przebarwień, tło dla saksofonowych eksperymentów Wojtczaka. Wojtczak, choć najbardziej wyrazisty z całej trójki, nie bał się wchodzić w dialog zresztą tria, delikatnie zaczepiając, muzycznie konwersując i bez pośpiechu popychając akcję do przodu. Mazolewski i Gos również mieli swoje momenty, ale po każdej dłuższej solówce, to znów Wojtczak znajdował się w epicentrum. Przez ponad godzinę jazzmani udowadniali dlaczego czasem warto zaryzykować i zamienić przestronne sale koncertowe na klubowe piwnice, a słuchanie „smooth jazzu” powinno być ścigane z urzędu. Cała moc muzyki jazzowej tkwi nie tylko w zdobywanych przez lata umiejętnościach czy w lekkości gry, ale i wyczuciu brzmieniowych kompromisów, nieraz niemal niemożliwych do osiągnięcia. Jeżeli ktoś przed koncertem z dystansem podchodził do tego rodzaju muzycznych spontanów, występ Freeyo mógł nie wstrząsnąć jego światem i nie przewrócić do góry nogami, pięcioliniowych wartości, ale na pewno dał wiele do myślenia. Zdecydowanie najlepsza jazzowa uczta w jakiej dane było mi uczestniczyć od pamiętnego koncertu JazzOutu w CSW Łaźnia.

Kiedy wybrzmiały już ostatnie dźwięki freeyowego bisu, wiedziałam, że Projekt Luty nie będzie w stanie przebić tego, co przed paroma minutami wydarzyło się w desdemonowej piwnicy. Luty oznaczał totalną zmianę klimatu, z ciężkiego dźwiękowego freestylu na inspirowane lekkimi, niezobowiązującymi brzmieniami, aranżacje wśród których nie zabrakło zabawy z klasykami Maxa Romero czy Soundgarden. Z podobnych składów zdecydowanie wolę bardziej kabaretowy Mitch & Mitch, gdzie pozornie pokraczne i proste dansingowe anthemy doprawione są specyficzną konferansjerką Macia Morettiego. Luty to zbitka muzycznych puzzli z paroma niepasującymi elementami. W dalszym ciągu jednak stanowi wartą poznania ciekawostkę.

Nie będę ukrywać, że po doskonałym wielopoziomowym przedstawieniu zafundowanym nam przez Freeyo, lutowa ekipa średnio trafiła w moje gusta. Słuchanie Freeyo przypominało mi jazdę legendarnymi maluchami, gdzie każdy kurs oznaczał niełatwą przygodę z przeciwnościami losu, ale przyjemnym i satysfakcjonującym finałem. Luty to trochę taki odpowiednik PKP – również urokliwy, przystępny, ale bez uroku i satysfakcji, z której znany jest nasz niezłomny maluszek. Poruszać po drodze czy torach poruszać się może każdy, ale urokliwe tripy zarezerwowane są dla najlepszych.

5 II 2012 – Desdemona, Gdynia

Autor: Joanna „frota” Kurkowska 

Relacje z koncertów w Trójmieście