Festiwal Jazz Jantar – Kwartet saksofonowy wziął na warsztat utwory Jimiego Hendrixa

World Saxophone Quartet Experience. fot. paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Po mocno awangardowym weekendzie otwierającym Jazz Jantar przyszedł czas na coś bliższego tradycyjnej jazzowej formie. Wybierałem się na ten koncert z równie dużym zaciekawieniem, co obawami. Doświadczenie uczy, że kiedy jazzmani zabierają się za interpretowanie rockowego kanonu, często kończy się to źle. Zazwyczaj idą oni drogą na skróty i okrutnie spłaszczają coverowane utwory, biorąc z nich jedynie najbardziej rozpoznawalne motywy, nie starając się przy tym oddać charakterystycznego ducha danej twórczości.

Muzyka Jimiego Hendrixa została już tyle razy zreinterpretowana, coverowana i remiksowana przez setki, jeśli nie tysiące artystów, że takie działanie wydawało mi się bezsensowne. Kwartet poszerzony o sekcję rytmiczną, składającą się z perkusisty Ranzela Merritty oraz basisty Jamaaladeena Tacumy, postanowił twórczo potraktować spuściznę po wielkim gitarzyście, stawiając głównie na improwizację. Jeśli w jakimś momencie pojawiały się charakterystyczne motywy z takich numerów jak „Hey Jude” czy też „Little Wing”, to były one zazwyczaj grane przez gitarę basową.

Niestety im dłużej koncert trwał, w tym większą rutynę wpadali muzycy. Z początku w wielu momentach wspólnie grali wszyscy czterej saksofoniści, co tworzyło niezwykłą ścianę dźwięku, oplatającą publiczność. Dźwięki wzajemnie się przenikały, jakby wędrowały z jednego końca sali, na drugi, krążąc między publicznością. Lecz z czasem granie, jako jeden wspólny organizm jazzowy zaczęło ustępować solowym improwizacjom. Solówki saksofonistów szybko przestały się od siebie w różnić i nawet początkowo mocno rozentuzjazmowana publiczność zaczęła się nieco nudzić.

Koniec końców, najciekawsza okazała się gra basisty Jamaaladeena Tacumy. Nic dziwnego, bowiem w latach 70-tych i 80-tych należał on do zespołu Ornetta Colemana, jednego z największych free jazzowych muzyków w historii tego gatunku. To właśnie bas Tacumy trzymał koncert w ryzach i nadawał tempa grze World Saxophone Quartet i tak naprawdę to na jego barkach leżał ten wieczór.

Występ World Saxophone Quartet okazał się rozczarowaniem. Z pewnością miał on kilka naprawdę ciekawych momentów, ale niestety improwizacja też może stać się nudną rutyną, co udowodnili Amerykanie.

Tekst: Krzysztof Kowalczyk 

Recenzje z koncertów autorstwa Krzysztofa Kowalczyka