Cudawianki w Gdyni, czyli znakomite powitanie lata.

fot. Bogna Kociumbas

fot. Bogna Kociumbas

Imprezy masowe organizowane przez miasta albo na ich zlecenie zazwyczaj mają jedną wspólną cechę: stoją na niskim poziomie. Zamiast oddać organizację wydarzeń kulturalnych osobom oraz instytucjom, które zajmują się tym na co dzień, często ta rola przypada przypadkowym osobom, nie mającym ani odpowiedniej wiedzy, ani ambicji, by tworzyć wydarzenia naprawdę wartościowe. Lekką ręką wydaję się publiczne pieniądze na artystów oklepanych, którzy dni swojej świetności dawno mają już za sobą, albo autorów radiowych przebojów, którzy artystycznie niczego sobą nie reprezentują. Na tym dość smutnym tle gdyńskie Cudawianki są niezwykle pozytywnym wyjątkiem.

Przeważnie imprezy miejskie składają się z dwóch elementów: występu kilku artystów muzycznych lub kabaretowych, oraz strefy, w której można zakupić piwo i coś do jedzenia. Cudawianki idą w swoich działaniach znacznie dalej, dając uczestnikom możliwość ciekawego spędzenia całego dnia. Od rozmaitych zajęć rekreacyjnych, po bogaty program warsztatów zahaczających m.in. o modę, ekologię i design, również dla najmłodszych. Jeśli ktoś nie miał ochoty czekać na okazję do potańczenia aż do wieczornych koncertów, mógł rozgrzać swoje kończyny na setach dj’skich odbywających się w ramach Cudapikniku. Właściwie nie sposób wymienić wszystkich atrakcji, jakie czekały na mieszkańców Trójmiasta zeszłej soboty – wystarczy wspomnieć, że znalazło się także miejsce dla strefy gier planszowych. Natomiast jeśli chodzi o kwestię jedzenia, oferta szła bardziej w stronę slow-foodowych inspiracji, aniżeli standardowej tłustej kiełbasy i karkówki, ewentualnie bigosu oraz żurku.

Co roku clou gdyńskiej nocy świętojańskiej stanowią gwiazdy muzyczne, więc nie inaczej było tym razem. Na pięknej scenie, zaprojektowanej przez Jarosława Koziarę, jako pierwszy zaprezentował się L.U.C. Nigdy nie potrafiłem przekonać się do twórczości Łukasza Rostkowskiego i ten koncert niestety mojego nastawienia nie zmienił. Na tle innych, popularnych obecnie rodzimych raperów, takich jak Fisz i Łona, teksty Rostowskiego wydają mi się pseudointelektualne, a oprawa muzyczna jego kawałków archaiczna i przekombinowana – drum’n’bassowe wstawki, nie robią w 2013 roku na nikim wrażenia.

fot. Bogna Kociumbas

fot. Bogna Kociumbas

Występ Julii Marcell i jej zespołu był przeciwieństwem L.U.Ca. Wokalistka była na scenie naturalna, a jej piosenki – bezpretensjonalne i lekkie. Mimo, że momentami trudno było uciec od porównań do zachodnich artystek, takich jak Bjork czy Lykke Li, Julia pokazała klasę. Przyjemnie jest obserwować, jak się rozwija dobry polski pop, porzucając nieodłączną dotąd cechę, czyli zaściankowość.

Myślę, że niewiele ryzykuję, pisząc, że Ayo była najbardziej wyczekiwaną artystką tego wieczora. Kilka jej przebojów, bezlitośnie katowanych przez większość stacji radiowych w naszym kraju, zrobiło swoje. Jednakże nie okazała się ona gwiazdą tylko kilku piosenek, tworząc na scenie show na wysokim poziomie. Mieszanka popu, soulu i afrykańskiego folku wypadła przekonywująco, a sama Ayo szybko złapała świetny kontakt z publiką. Oczywiście na końcu nie mogło zabraknąć największego hitu, „Down On My Knees”.

Występ Hercules & Love Affair był dla mnie sporym znakiem zapytania. Od wydania ich znakomitej, debiutanckiej płyty minęło już 5 lat, a ich drugi krążek już nie zachwycał tak mocno. Na szczęście, moje obawy okazały niepotrzebne, bowiem zespół – dwie osoby obsługujące elektronikę oraz dwójka wokalistów – poradził sobie fantastycznie. Od samego początku udało im się zachęcić wszystkich do tańca, a ich mocno osadzone w disco oraz muzyce house utwory, zabrzmiały rewelacyjnie. Dwójka nowych wokalistów, Red i Stef, bawiła się queerową konwencją, nieustannie kokietując publiczność. Przebój „Blind” mimo braku niezwykłego głosu Antony’ego Hegarty, wypadł świetnie, a materiał z drugiej płyty sprawdził się na żywo równie dobrze, co piosenki z debiutu.

Cudawianki po raz kolejny posłużyły za przykład wzorowo zorganizowanej imprezy miejskiej. Ambicje i profesjonalizm łączył się z przystępnością i po prostu nieskrępowaną zabawą – a to przecież o nią w gruncie rzeczy tutaj chodzi.

Autor: Krzysztof Kowalczyk