W gdańskim klubie Żak zakończył się festiwal Dni Muzyki Nowej. To już czwarta edycja tego wydarzenia.

Sinfonietty Pomerania

Sinfonietty Pomerania Fot. Rafał Nitychoruk www.zaduzoslow.pl

Z dużą ciekawością czekałem na tegoroczną, zimową odsłonę Dni Muzyki Nowej w gdańskim klubie Żak. Od 2011 roku festiwal konsekwentnie stawiał na niezwykle cenione muzyczne marki, takie jak Kronos Quartet, Hilary Hahn czy Fennesz, a jego program był wyrazisty i budowany według czytelnego klucza. Zeszłoroczna, wiosenna edycja, stawiając na nazwiska mniej spektakularne, była sygnałem, że następuje zmiana formuły tego wydarzenia. Lista wykonawców występujących na najnowszych Dniach Muzyki Nowej potwierdziła, że festiwal szuka swojej tożsamości, stojąc w rozkroku pomiędzy rozmachem a niszą.

Sceniczny debiut Sinfonietty Pomerania, otwierający festiwal, pozytywnie mnie zaskoczył. O ile sama orkiestra posiada jeszcze pewne braki techniczne i momentami można było odczuć niepewność poszczególnych muzyków, o tyle prowadzący ją młody dyrygent i kompozytor Tadeusza wykazał się wielką pasją. Sinfonietty Pomerania oparła swój repertuar w całości na polskich twórcach, a najciekawiej wypadły prawykonania kompozycji Alicji Skrzypiec oraz Benedykta Konowalskiego.

Kalaschnikov feat. Reactive Ensemble

Katarzyna Kadłubowska / Fot. Rafał Nitychoruk www.zaduzoslow.pl

Drugi dzień festiwalu, przyniósł dwa występy. Pierwszym z nich był Kalaschnikov feat. Reactive Ensemble, czyli duet Katarzyny Kadłubowskiej z Remmy’m Canedo, który zaprezentował połączenie koncertu z performancem, stanowiące przekrój muzyki eksperymentalnej i współczesnej. Dźwięki płynące ze sceny miały swoje źródło zarówno w żywych roślinach (utwór Johna Cage’a), bezwładnie kołyszących się nad głośnikami mikrofonach, jak i w perkusjonaliach poruszanych pośrednio za pomocą fal mózgowych. W pewnym momencie Katarzyna Kadłubowska użyła jako instrumentu perkusyjnego swojego własnego ciała. Tego typu pomysły nie są ani nowością, ani przełamywaniem żadnych granic, niektóre z nich istnieją od kilkudziesięciu lat, ale wciąż warto je pokazywać.

Występujący po duecie berlińczyk Christoph Berg, przyjechał do Gdańska z swoim solowym projektem Field Rotation. Mimo, że tworzył przyjemne, melodyjne pejzaże w oparciu o fortepian, skrzypce i elektronikę, to ciągłe, nerwowe spoglądanie na laptopa oraz brak pomysłu na interesujące rozwinięcie budowanych motywów, spowodowały, że gra Berga szybko zaczęła nudzić.

Sobota wraz koncertem Cikada Quartet – jednego z najwybitniejszych kwartetów smyczkowych na świecie – miała przynieść najważniejsze wydarzenie w programie. I rzeczywiście, gdy w pierwszej części Skandynawowie zagrali m.in. utwór Krzysztofa Pendereckiego, wszystko wskazywało, że oczekiwania zostaną spełnione. Wirtuozeria i skupienie połączone z naturalnością ich gry, robiły wrażenie. Niestety, gdy do muzyków dołączył Leszek Możdżer na fortepianie i klawiszach oraz Dominik Bukowski na wibrafonie, aby wykonać kompozycje specjalnie na ten wieczór przez nich napisane, występ przybrał mało intrygującą formę. Miękki, nieco bajkowy jazz miał się nijak do hasła festiwalu, a nie brakowało też momentów, w których fortepian i wibrafon zdecydowanie dominowały nad kwartetem. Najbardziej przekonująco wypadły fragmenty, w których Leszek Możdżer z lekko reichowską manierą sam prowadził dialog z Cikadą.

Ostatni dzień festiwalu okazał się najlepszym spośród wszystkich czterech. Angielsko-francuski duet Piano Interrupted, który w Żaku wystąpił w poszerzonym składzie z kontrabasistą, dał znakomity koncert. Ich utwory stanowiły miks jazzu, ambientu, muzyki współczesnej, a nawet alternatywno-rockowych melodii, przywodzących na myśl Radiohead. Pomysł, aby wysamplowane dźwięki fortepianu łączyć z żywą grą pianisty Toma Hodge, okazał się świetny w swojej prostocie. Rola artysty zamykającego tegoroczne Dni Muzyki Nowej, przypadła fińskiemu akordeoniście Kimmo Pohjonenowi, który okazał się równie dobrym showmanem, co muzykiem. Być może czasem przesadnie balansował na granicy efekciarstwa i patosu, ale z pewnością zasługuje na uznanie to, jak samotnie na scenie starał się odświeżyć formułę akordeonu jako instrumentu solowego. W jego muzyce dominował głównie folk, ale Pohjonen potrafił też dzięki licznym elektronicznym efektom, nadać swojemu akordeonowi brzmienie syntezatora czy nawet maszyn rolniczych, dzięki ich wcześniejszemu zarejestrowaniu i przetworzeniu przez komputer. Ważną częścią jego występu był wielokanałowy system dźwięku oraz dynamiczne światła i wizualizacje, którymi operowali współpracownicy akordeonisty, nadając koncertowi bardzo teatralny charakter.

Tegoroczne Dni Muzyki Nowej były najmniej interesującą edycją

Tegoroczne Dni Muzyki Nowej były najmniej interesującą edycją, od czasu gdy festiwal powrócił do programu klubu Żak. Odnoszę wrażenie, że Dominik Bukowski, obecny kurator festiwalu, nie posiadał jego wyrazistej wizji, przez co impreza stała się mniej spójna, a także spadł jej poziom artystyczny. Bardzo ciekawym elementem przewodnim mógł się stać akordeon, ale pojawił się on jedynie w dwóch, spośród sześciu, koncertów. Można by rzec, że w tym roku każdy rodzaj instrumentarium miał demokratycznie taką samą ilość głosów, z czego niestety nie wynikło nic dobrego. Zabrakło chęci przedstawienia publiczności jakiegoś konkretnego zjawiska – tak jak w 2013 roku miło to miejsce z fortepianem, a w 2012 kwartetem smyczkowym. To samo dotyczyło charyzmatycznych artystów, których na zeszłych edycjach nigdy nie brakowało, a teraz wyraźnie odczuwało się ich nieobecność.

Niemniej nadal trzymam mocno kciuki za ten festiwal, prezentujący muzykę, którą tak rzadko możemy usłyszeć Trójmieście.

Koncerty w Trójmieście

Tekst: Krzysztof Kowalczyk