W pierwszej części tekstu o kamienicach przy początku ul. Grunwaldzkiej dotarliśmy do lat I wojny światowej. Dzisiaj zajmiemy się dalszymi losami tych domów i zamieszkujących je ludzi.

Stan w 2006 r.

Rok 1917 przynosi zmianę właściciela. Nie jest nim już pani Alice Schauer, która najwidoczniej zmarła w tym roku. Nowymi właścicielami są enigmatycznie określeni „spadkobiercy Schauerów”, co każe domniemywać, że pani Alice dzieci nie miała. Trudno stwierdzić na podstawie posiadanych przeze mnie materiałów, jak potoczyły się rozgrywki między spadkobiercami i czy nowy właściciel był jednym z nich, czy nabył od nich trzy domy we Wrzeszczu. Miejsce gdzie mieszkał zdaje się wskazywać na tę pierwszą możliwość, był nim bowiem pan Klein z Pełcza, dzisiaj dzielnicy Bydgoszczy. Figuruje on jako właściciel wszystkich trzech kamienic w roku 1920. Było tuż po wojnie, czasy niepewne, zwłaszcza dla Niemców mieszkających na terenie odrodzonej Polski. Być może dlatego własnie pan Klein wyzbył się dość szybko swoich kamienic w Gdańsku, który w tzw. międzyczasie został proklamowany Wolnym Miastem i nikt za bardzo nie wiedział czym to się skończy. Wraz z nastaniem Wolnego Miasta widzimy nowego właściciela domów u początku dzisiejszej Grunwaldzkiej. Jest nim konsul pełnomocny Johnsen, mieszkający przy Stadtgraben (Podwalu Grodzkim) 5, który to adres pokrywa się z umiejscowieniem konsulatu honorowego Norwegii, aczkolwiek nazwisko oficjalnego konsula honorowego jest inne. Profil zawodowy lokatorów nie ulega zmianie. Nadal są to głównie studenci, emeryci i nauczyciele. No i oczywiście nadal mieszka tam pan van den Berge, pani generałowa Boie, a także tajemniczy pan Klein – rentier – czyżby niedawny właściciel?

Za czasów Johnsena pojawia się kolejny ciekawy lokator. Jest nim Ernst Stieberitz.

Ernst Stieberitz (1877-1945) był muzykiem wojskowym. W pruskiej armii dosłużył się stopnia majora (w Regimencie Piechoty nr 128) i kapelmistrza pułkowej orkiestry, a kiedy nastało Wolne Miasto, objął posadę dyrygenta reprezentacyjnej orkiestry gdańskiej policji. Komponował najchętniej, jak nietrudno się domyślać, marsze, których pozostawił około sześćdziesiąt. Występy policyjnej orkiestry pod jego batutą były stałą atrakcją sopockiego Kurhausu. Na stanowisku kapelmistrza gdańskiej policji pozostał aż do roku 1945, kiedy wszystko się skończyło. Podobnie jak setki, a może nawet tysiące uciekinierów, zakończył swój ziemski byt w lesie na Wyspie Sobieszewskiej, gdzie tłumy zdesperowanych uchodźców szukały okazji by dostać się na Hel, skąd jeszcze można było odpłynąć poza zasięg bagnetów Armii Czerwonej. Las na wyspie stał się jednak celem radzieckiej artylerii i właśnie jeden z wystrzelonych przez Rosjan pocisków odebrał życie muzykowi.

[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Wuz1a9y0imk[/youtube]

Konsul Johnsen niedługo cieszył się jednak swoją własnością. Już w 1924 r. czytamy, że interesujące nas budynki należą do… spadkobierców Johnsena, zamieszkałych w Bergen w Norwegii, a kontaktować należy się z nimi poprzez norweski konsulat przy Hundegasse (Ogarnej) 89.

W 1928 r. ponownie zmienia się właściciel. To już przedostatni raz przed wojną. Nowym jest Mieczysław Loria, kupiec pochodzenia żydowskiego, właściciel firmy Holändisch-Baltische Handelsgesellschaft, mieszczącej się przy Targu Węglowym 7. Pan Loria (czasem pisany „Lovia”) mieszkał przy Ferberwego 13, czyli w miejscu, gdzie dziś mieści się Wyższa Szkoła Turystyki i Hotelarstwa przy dzisiejszej ulicy Miszewskiego. Zajętego sprawami własnej firmy, wyręczał w zarządzaniu kamienicami Gustav Hoog, z zawodu murarz, który mieszkał w domu o dzisiejszym numerze 6.

Zmiana nadeszła we wrześniu 1933 r. W maju tego samego roku, ogłupieni demagogicznymi zapewnieniami mieszkańcy Wolnego Miasta zagłosowali w wyborach na nazistów. Nie dali im wprawdzie wymarzonej większości, która umożliwiłaby im włączeniem Gdańska do Rzeszy, otrzymali jednak pełną swobodę działania na terenie mini-państwa. Co oznaczało to dla mieszkańców kamienic u bram Wrzeszcza? Oznaczało tyle, że 1 września zasnęli w domach przy Hauptstrasse 147a-c, a 2 września obudzili się w domach nr 2-6 przy ulicy Adolfa Hitlera. W 1933 r. zmienił się również zarządca kamienic z ramienia właściciela, Mieczysława Lorii, którym został kupiec H.Berger, zamieszkały przy dzisiejszym Podwalu Grodzkim 8. Na razie jeszcze nic nie wskazywało widocznie na to, jak tragicznie skończy się eksperymentowanie z nazizmem, skoro w domu należącym do żydowskiego kupca (tym o numerze 2) od 1936 r. siedzibę swoją miał oddział Narodowo-Socjalistycznego Związku Nauczycieli.

Spośród lokatorów okresu tuż przed II wojną światową wspomnieć warto księdza Leona Dobbersteina, długoletniego proboszcza podgdańskich parafii, już wtedy na emeryturze. Ksiądz Dobberstein doczekać miał końca wojny i zmarł w lipcu 1945 r. W 1938 r. na liście lokatorów pojawia się Friedrich-Wilhelm Waltking, profesor politechniki, zajmujący się mechaniką techniczną i statyką budowli. Ów urodzony w 1901 r. naukowiec, dostał się w 1945 r. do radzieckiej niewoli, którą przeżył, a po powrocie ze Związku Radzieckiego, w 1950 r., podjął działalność naukową w Düsseldorfie.

W 1940 r. Mieczysław Loria nie jest już, jak łatwo się domyślać, właścicielem domów. Nie ma go też na liście mieszkańców domu przy Ferberweg 13. Jakie były jego dalsze losy? Tego nie udało mi się ustalić. Według niepotwierdzonej wersji zginął w Oświęcimiu wraz z żoną o radosnym imieniu Freude. Jak odbyło się przejęcie domów przez nowych właścicieli? W tym wypadku trudno to stwierdzić, wobec faktu, że nikogo z zaangażowanych w to osób od dawna nie ma na świecie. Typowy scenariusz wyglądał jednak tak, że uchodzący w obawie przed prześladowaniami Żydzi i osoby o żydowskim pochodzeniu wyzbywali się swoich majątków za bezcen, sprzedając je byle szybko, byle skutecznie, byle uciekając nie stracić wszystkiego. Nabywcami byli zamożni aryjscy współobywatele, niejednokrotnie przedstawiciele nowego, nazistowskiego porządku.

I tak, w 1940 r. jako właściciela kamienicy przy Adolf-Hitler-Strasse 2 widzimy rentierkę Metę Albrecht, zamieszkałą przy Brandgasse 21 – nieistniejącej ulicy na Wyspie Spichrzów. Znajdowała się w miejscu, gdzie teraz przebiega północna nitka trasy Podwala Przedmiejskiego. Pozostałe dwa domy należą do doktora Georga Stechera, emerytowanego pedagoga, niegdysiejszego dyrektora Szkoły Realnej św. św. Piotra i Pawła.

Zniknęli też niektórzy lokatorzy, ale niekoniecznie związane musi to być z początkiem wojny. Charakterystyczna jest natomiast jedna zmiana: dotychczasowy pan Edmund Nowoczyn – radca edukacyjny w 1940 r. nazywa się już Edmund Neudeck.

Na tym kończą się możliwości prześledzenia losu interesujących nas domów i ludzi, bowiem ostatnia dostępna księga adresowa dla Gdańska to wydanie z roku 1942 obejmująca stan z roku poprzedniego. Mówi się, że istnieje księga z roku 1944, ale jak dotąd nikt jej nie widział.

Biorąc pod uwagę cały powyższy wywód trudno zgodzić się z postawioną we wspomnianym na wstępie artykule o remoncie kamienic przy Grunwaldzkiej tezą, jakoby wszystkie trzy kamienice należały do jednego właściciela, a tym bardziej, by był to ktoś z „rodziny wpływowego przedstawiciela władzy pruskiej”.

Podobnie nie wydaje się być słuszną teza, że „działania wojenne oszczędziły nasze kamienice, prawdopodobnie dlatego, że mieścił się tutaj PCK.” Gdański oddział PCK i pogotowie lekarskie rzeczywiście mieściły się w tych budynkach, ale dopiero od 1945 r. Nie ma to więc nic wspólnego z przetrwaniem przez kamienice tragedii końca wojny.

Dodać wypada, że miejsce, gdzie znajdują się budynki będące bohaterami niniejszego tekstu, nazywało się do przełomu XIX i XX wieku „Przy Czerwonym Murze” – od uznawanego za granicę między Wielką Aleją a Wrzeszczem czerwonego, ceglanego muru, który stał prostopadle do ulicy, a był pozostałością parkanu otaczającego niegdyś ogród Uphagenowskiego pałacu Mon Plaisir. Według legendy ogród powstał w ciągu 24 godzin, na zlecenie przyjaciół nieobecnego właściciela. Była to także granica między ciągle jeszcze wolnym Gdańskiem, a zagarniętymi przez Fryderyka Wielkiego, w ramach I rozbioru Polski, terytorium Pomorza. Mur rozebrano w pierwszych latach XX wieku, ale nazwa była jeszcze przez pewien czas używana. Bezpośrednio po wojnie miejsce to nazywano „przy PCK” – z jasnych względów.

Jak widać, zespół kamienic takich, jak te przy Grunwaldzkiej 2-6, potrafi mieć bardzo bogatą i ciekawą historię, której z całą pewnością nie wyczerpuje powyższy tekst. Zapewne osobiste historie mieszkańców i właścicieli trzech budynków czekają dopiero na odkrycie i opisanie, o ile znajdzie się ktoś, kto chciałby się tą sprawą zająć.

Autor: Aleksander Masłowski