Dziś będzie o grzechach niestaranności, bylejakości i zaniedbania. Zapraszam Państwa do przeczytania dwóch historyjek o tym, jak przez nonszalancję pracowników biur podróży można zostać wsadzonym na niezłą minę. Sprawa dotyczy rzecz jasna turystyki, ale aż drżę na myśl, że podobne lekceważenia i zaniedbania w przekazywaniu informacji, mogą mieć miejsce także gdzie indziej. Na przykład w szpitalach.

Spotykam w tramwaju byłą uczennicę z gimnazjum, obecnie licealistkę. Wraca ze szkolnej wycieczki. Gdzie byliście z klasą? – pytam zaciekawiona. Zwiedzaliśmy Gdańsk szlakami sentencji łacińskich – odpowiada. Wyprawę zorganizowała nasza pani od łaciny, ale chyba nie dogadała się z przewodniczką, czy z biurem, bo ostatecznie dziwnie to wszystko wyszło… Bez sensu… Jak to? – pytam – no… bo ta pani przewodniczka w ogóle nie wiedziała, że to ma być właśnie wycieczka szlakiem łacińskich sentencji. Chciała nas oprowadzać zwyczajnie… Myślała, że jesteśmy klasą, która nigdy nie była w Gdańsku. Zapytała gdzie nocujemy, skąd przyjechaliśmy, czy Gdańsk nam się podoba.… No i kiedy dowiedziała się, że zamówiliśmy takie specjalne, nietypowe oprowadzanie, i towarzyszy nam pani od łaciny, to się zdenerwowała… Zadzwoniła do biura… Ale nic nie wyjaśniła, chyba już nikogo w nim nie było. Zaczęło się zwiedzanie. Pani przewodniczka większość sentencji znała, ale nie wszystkie… Na przykład w Sali Czerwonej ratusza wielu nie pamiętała.. Nasza łacinnica jej trochę pomagała, ale ogólnie atmosfera się popsuła. To miała być taka fajna lekcja w terenie, a w sumie wszyscy byli niezadowoleni – przewodniczka zła na biuro, że nikt jej nie poinformował o nietypowym zamówieniu, nauczycielka rozczarowana, no i my w tym wszystkim…. Ech…

Ojej, zapomniałam!

Następnego dnia spotykam na Długiej koleżankę przewodniczkę. Nazwijmy ją Alina. Alina zazwyczaj wesoła, tryskająca humorem tym razem ma nos na kwintę. Co jest? – pytam. A weź, już nic nie mów – mówi zrezygnowana. Siadamy na ławce. Wczoraj się totalnie ośmieszyłam, totalnie! Najpierw zbłaźniłam, potem zdołowałam. Wyobraź sobie – dostałam zlecenie oprowadzenia licealistów. Zwyczajne, normalne zlecenie, jakich w sezonie setki. Przychodzę więc do młodzieży na luzie, witam z nauczycielką, pytam skąd przyjechali, czy pierwszy raz są w Gdańsku… Na to pada odpowiedź – że owszem, byli już w Gdańsku, a nawet tu mieszkają. I że zamówili zwiedzanie szklakiem sentencji łacińskich. A nauczycielka to pani od łaciny. Wyglądała na bardzo surową i wymagającą. Oniemiałam! Dlaczego nikt mi tego nie powiedział! Przecież bym się przygotowała! Podstawowe sentencje oczywiście znałam, Brama Złota, Wyżynna – rozumiesz. Ale klasa miała wejść do Ratusza! A tam w Sali Czerwonej… sama wiesz… Potem Dwór Artusa…. Myślałam, że się popłaczę – kończy smutno. Alina ma duży żal do biura, bo naraziło ją na śmieszność. Kiedy usiłowała to wyjaśnić – usłyszała od pracownicy rozbrajające: ojej, zapomniałam pani tego przekazać! Magda, przecież gdyby mnie uprzedzili, to bym sobie wszystko powtórzyła…. Rozumiesz mnie? Tak, rozumiem. Przeżyłam podobną historię.

Wrzeszcz szlakiem Grassa

Kilka lat temu zamówiono u mnie spacer po Wrzeszczu szlakiem Güntera Grassa. Miejsce spotkania – Park Kuźniczki. Czekała na mnie nieduża grupa – trzech Niemców i kilkoro Polaków. Turyści reprezentowali wiek średni, a klasę wyższą. Mieli dość mało czasu – półtorej godziny. Zaczynam więc opowiadać o pisarzu, o jego życiu i zaangażowaniu politycznym – tym do 1945 roku, tym po wojnie i po 1989 roku.

Prezentuję przygotowane cytaty, prowadzę ludzi na Plac Wybickiego, na Lelewela, pod kościół Serca Jezusowego. Staram się i nieźle mi to opowiadanie o Grassie wychodzi, ale kątem oka widzę, że moja grupa nie jest zbytnio zadowolona. Wyczuwam nutkę zniecierpliwienia i jakby rozczarowania. O co chodzi? – zastanawiam się. Niemiecki znam naprawdę nieźle, mówię też wystarczająco głośno, co we Wrzeszczu akurat jest bardzo ważne, zresztą – jest nas wszystkich razem może 8 osób… Dobrałam odpowiednie cytaty, krótkie, znaczące, pasujące – nie męczące…. Nakreślam pokrótce klimat dyskusji, jaka rozgorzała u nas (podobnie jak w Niemczech) po słynnym wyznaniu pisarza, że w 1944 roku wcale nie został żołnierzem Wehrmachtu, ale zupełnie innej formacji… Wszystko jakby na nic. Z ulgą żegnam się z grupą. I zagadka się wyjaśnia! Dowiaduję się, że państwo, których oprowadzałam, to specjaliści od Grassa! Autorzy wielu opracowań na temat jego literatury i co najmniej trzech książek o nim. Prosili w biurze o oprowadzanie nadzwyczaj fachowe, pozbawione ogólników i oczywistości – bo te znają na pamięć. Pokazują mi zamówienie. Jest mi wyjątkowo niezręcznie i głupio. Czuję się winna, a nie powinnam! Ja nie jestem specjalistką od Grassa. Owszem – znam i lubię prawie wszystkie jego książki, zdecydowaną większość czytałam w oryginale. Jednak nigdy nie zgodziłabym się oprowadzać ludzi, którzy są fachowcami w tej dziedzinie! To tak jakby technik farmacji chciał zrobić szkolenie dla farmaceutów! Kosmetyczki dla dermatologów! Ochroniarz z supermarketu dla policji! Ja dla Tomasza Lisa i Moniki Olejnik razem wziętych! Poczułam się oszukana i wykorzystana przez biuro. Do dziś pamiętam tę grupę i niesmak, który pozostał… Brrrrr….

 

Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od roku i czterech miesięcy mama Andrzejka – Małego Chłopczyka.
Napisz do autorki: [email protected]

Moje teksty na iBedekerze