W ogniu pytań

Prezydent Miasta Gdańska Paweł Adamowicz zaprasza na spotkanie pt. Marek Ponikowski na dywaniku z okazji 40-lecia w dziennikarstwie i 20-lecia pracy w Telewizji Gdańsk.” – przeczytałam na stronie oficjalnej miasta Gdańska i chwili się nie wahałam. Paskudna pogoda nie zatrzymała mnie w domu, a pokryte białym puchem ulice Gdańska nie przeszkodziły dotrzeć na czas.

Przywitała mnie oświetlona Sala Mieszczańska Ratusza Staromiejskiego oraz dziesiątki uśmiechniętych twarzy bardziej (tych było więcej) i mniej wpływowych gdańszczan. Było spore grono dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych; pisarzy; samorządowców; polityków z pierwszych stron gazet dzisiejszych i tych lekko pożółkłych; przyjaciół bohatera wieczoru i jego żony Barbary Szczepuły oraz nieliczni gdańszczanie bez „tytułu” VIP.

– Marek Ponikowski jest człowiekiem, który tu, na Wybrzeżu, z niewielkiego dywanu oraz gdańskiego fotela, zrobił najbardziej rozpoznawalny medialny znak – rozpoczął spotkanie Wojciech Suleciński, prezenter TVP Gdańsk, a tuż po nim głos zabrał dziennikarz Roman Daszczyński, który do opowieści o pracy zawodowej bohatera wieczoru, zgrabnie wplótł garść anegdot.

– Mówiąc o Marku nie można nie wspomnieć o Basi. To typ dziennikarskiej brzytwy, trudno czasem utrzymać jej temperament. Podczas jednego z programów Basia systematycznie atakowała pewnego posła. Ten wił się jak piskorz, aż w końcu zwrócił się bezpośrednio do Marka: – Czy mógłby pan powściągnąć swoją małżonkę? Odpowiedź była błyskawiczna: – Pani Barbara Szczepuła moją żoną jest tylko prywatnie. W życiu prywatnym – kontynuował Roman Daszczyński – Barbara i Marek są zgodnym małżeństwem z długim stażem. W naszych czasach i naszym zawodzie nie jest to prosta rzecz. Niektórzy z moich kolegów zastanawiali się nawet, czy przypadkiem Ponikowski nie jest pantoflarzem. Ja ich obserwuję prawie dwadzieścia lat i z całą stanowczością mogę powiedzieć, że nim nie jest, jest po prostu życzliwym w stosunku do ludzi, otwartym i odpowiedzialnym człowiekiem, a to daje owoce zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym.

Po barwnej, aczkolwiek nie pozbawionej dziennikarskiej kąśliwości wypowiedzi, skierowanej pod adresem prezesów telewizji, jak powiedział Robert Daszczyński, „pasowanych” przez polityków, mikrofon przejął prof. Wiktor Pepliński z Uniwersytetu Gdańskiego. Jako teoretyk mediów zauważył, że „Gdański dywanik” jest modelowym przykładem dla telewizji publicznej. – Dywanik jest elementem kształtowania społeczeństwa obywatelskiego. Ono funkcjonuje, jeśli ma okazję poznać poglądy, postawy, myśli swoich reprezentantów i właśnie to robi redaktor Marek Ponikowski – powiedział.

Profesor zwrócił uwagę na rzadko spotykaną kulturę osobistą bohatera wieczoru i innych cechach charakteru sprawiających, że Marka Ponikowskiego po prostu się lubi. Wtórował mu Stefan Chwin, również poproszony o zabranie głosu. Pisarz zauważył ponadto umiejętność zadawania przez Marka Ponikowskiego pytań nieprzewidywalnych, które rozmówcę pobudzają intelektualnie. Również on nawiązał w swojej wypowiedzi do relacji dziennikarza z dziennikarką:

– Ja obserwuję państwa Ponikowskich od dawna. Z ogromną przyjemnością patrzę na udane tandemy dwupłciowe, cieszy mnie widok pani Barbary i pana Marka, którzy tak pięknie ze sobą współpracują i widać, że jest to współpraca równorzędnych partnerów, nie tylko intelektualnych, ale także życiowych – zakończył Stefan Chwin.

W programie uroczystości było zaproszenie jubilata na przysłowiowy dywanik, a pytania zadawali mu jego studenci ze Studium Dziennikarstwa. Wszystkie kwestie wiązały się z pracą zawodową, ale ich ukoronowaniem było pytanie o wymarzony samochód.

– Škoda Yeti, któryś z BMW i angielskie auto Caterham – nie bez wahania odpowiedział znany fan motoryzacji.

Głównym punktem programu było wręczenie jubilatowi Nagrody Miasta Gdańska. Poprzedziło ten moment kilka słów prezydenta Pawła Adamowicza – erudyty, którego bodajże pierwszy raz widziałam w takiej sytuacji z kartką w ręku.

– Jako człowiek porządny, Marek Ponikowski miał jedną przerwę w pracy w latach 80., a i tak w tym czasie nie do końca potrafił uwolnić się, przynajmniej od namiastki pisania. Jak wieść gminna niesie, dzisiaj potwierdzona, wyrabiał wówczas długopisy. Nie wiadomo co prawda, czy to była praca legalna, czy szara strefa – żartował prezydent, dziękując jednocześnie jubilatowi za 650 odcinków „dywanika”, za artykuly prasowe i za to, że jako jeden z nielicznych dziennikarzy, umie słuchać rozmówcę.

Oficjalną część uroczystości w Ratuszu Staromiejskim, ubarwioną występem trójmiejskiej formacji muzycznej Marla Cinger, zakończyło podziękowanie bohatera wieczora skierowane do przybyłych gości oraz gratulacje i życzenia złożone na jego ręce. Były krótkie wystąpienia, odczytywanie listów (bodajże najmniej ciekawa część wieczoru), kwiaty i uśmiechy, a potem już tylko prywatne rozmowy nad lampką wina i tłustoczwartkowym pączkiem.

Podsumować jubileuszowej uroczystości nie mogę inaczej – Marka Ponikowskiego naprawdę wszyscy lubią, to po prostu było widać.