Maciek Nejman zapisał się w mojej głowie doskonałym albumem „Noizoline”, na którym penetrował różne oblicza hałasu. Od niepokojących szumów po nieprzyjemne niskie częstotliwości – jedno z pierwszych wydawnictw labelu FQP potrafiło zaciekawić na tyle, iż z niecierpliwością oczekiwałam na „nowego Nejmana”.

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Gdańszczanin postanowił jednak zrobić psikusa i zmienił nie tylko pseudonim (z Nejmano na Keel Keathley) i sposób tworzenia swojej muzyki (z „laptopowych” dźwięków na taśmy), ale i dźwiękową narrację. Mogli przekonać się o tym ci, którzy zapoznali się z ostatnią płytą artysty, „Ti Morf Raf” oraz uczestnicy ostatniej edycji cyklu „Ghosts & Flowers” w Teatrze w Oknie.

Nejman podąża ścieżkami wydeptanymi już przez klasyków gatunku – Christiana Fennesza i Williama Basinskiego. Eksploruje możliwość taśm szpulowych czy wielopoziomowego szumu, a przy tym pozostaje wierny niepisanej zasadzie wytwórni, której jest założycielem, i w której wydaje – stara się wywołać maksymalną ilość emocji przy minimalnym nakładzie środków. Niemal ascetyczne, dźwięki „Ti Morf Raf” stanowią prawie idealny soundtrack do nadmorskich spacerów i odkrywania kolejnych skarbów trójmiejskiego wybrzeża. W porównaniu do debiutanckiej płyty czy jednego z nielicznych zagranych przez Nejmana koncertów, który dane było mi zobaczyć, artysta przenosi muzyczną narrację z opustoszałych terenów miejskich nad wielką wodę. Podczas gdy „Near and the Half” czy „Three-Fingered Clock” wybitnie kojarzyły się z wielkomiejskimi klimatami uśpionej metropolii, słuchając najnowszych dokonań gdańszczanina nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż jest to niemal muzyka „stworzona” dla Wielkiego Błękitu. Sugestywna, delikatna, niepokojąca, a momentami subtelnie inwazyjna. Całość prosiła się o wizualną oprawę utrzymaną w klimacie ostatniego projektu Fennesza, „Islands”, który mogliśmy podziwiać na tegorocznych Transvizualiach. Z braku wizualizacji odnosiło się wrażenie, że dźwięk to jedna ze składowych całego projektu, soundtrack do obrazu, który ktoś zapomniał nam puścić. Być może za kolejnymi tworami Maćka Nejmana stać będzie nie tylko dźwięk, ale i rozległy wizual, tak bardzo bliski artystom z kręgów szeroko pojętej muzyki eksperymentalnej. Mimo tego, siedząc w kameralnej sali z mocno zaciśniętymi oczyma, trudno nie zdawać sobie sprawy z ogromnej mocy twórczości Nejmana i jej specyficznego wpływu na ludzką wyobraźnię.

Sam występ nie należał do najdłuższych. Prawie 40 minut wypełnionych niepokojącym, nadmorskim szumem, to optymalna ilość eksperymentów, które nie zanudzą i nie zmęczą słuchacza. Ale od zamęczania amatorów jego muzyki Maciej Nejman jest, jak głosi odwrócony tytuł jego albumu, bardzo daleki.

Teatr w Oknie – 23 II 2012

Autor: Joanna „frota” Kurkowska

Relacje z koncertów w Trójmieście