Herb Ferberów / Fot. A.M.

Pierwsi Ferberowie pojawiają się w Gdańsku już (czy może dopiero) w 1415 r. Są to bracia Gowel i Ewert. Trudnią się żeglugą – są szyprami, co było działalnością tyle dochodową, co ryzykowną. Mieszkają początkowo na Starym Mieście. Tam, jak chce legenda, odbyć się miała scena, którą złośliwi i niechętni Ferberom mieszczanie chętnie sobie opowiadali, kiedy Ferberowie doszli już to pozycji, której można im było jedynie zazdrościć.

Legenda ta wyjaśnia, nieco pokrętnie, pochodzenie herbu, jakiego gdańscy Ferberowie używali. Herb ten przedstawia trzy głowy dzików na złotej lub błękitnej tarczy. Do obrania sobie tego znaku przez rodzinę dojść miało, zgodnie z legendą, w czasach kiedy Ferberowie mieszkali jeszcze przy ulicy Aksamitnej. Zdarzyło się oto tak, że któryś z młodych Ferberów odciął łby trzem świniom utopionym w ulicznym błocie, tuż przed drzwiami domu swojego ojca. Ojciec pochwalić miał ów czyn, jako akt dzielności i zalecił młodzieńcowi wybór trzech świńskich łbów jako rodzinnego godła. To oczywiście wersja skrajnie złośliwa, ale dosyć popularna. Inna, znacznie chwalebniejsza, łączy powstanie herbu z oblężeniem Gdańska już w czasach, kiedy przedstawiciel rodu Ferberów był burmistrzem. Wróg chcąc wziąć miasto głodem odstąpił od oblężenia, kiedy, zgodnie z pomysłem Ferbera, ostrzelany został świńskimi łbami. Wyciągnął bowiem z tego dość przedziwny wniosek o tym, że Gdańsk głodem wziąć się nie da.

Gowel Ferber ginie w pomroce dziejów. Położenie podwalin pod potęgę rodziny przypadnie Ewertowi. Ów bogacił się prędko, skoro już w 12 lat po przybyciu do Gdańska stać go było na kupienie sobie miejskiego obywatelstwa i kamienicy przy Chlebnickiej (w miejscu wzniesionego znacznie później Domu Angielskiego). Nie pływał już wówczas, zajął się znacznie mniej ryzykownym, a przynoszącym krociowe zyski handlem. Handlował głównie drewnem, korzystając z koniunktury gospodarczej, której bramy otwarły Gdańskowi przywileje Kazimierza Jagiellończyka. Był jednak człowiekiem w mieście nowym, nie szczędził zatem środków na ugruntowanie swojej świeżej pozycji. Przejawem działalności z zakresu budowania wizerunku swojego i rodziny było na przykład nabycie kaplicy w Kościele Mariackim, zwanej ślepą (nie ma bowiem okien), lub Kaplicą św. Baltazara. Zmarł w połowie XV w., przekazując synowi, Johannowi sporą fortunę i ugruntowaną, choć nie przez wszystkich akceptowaną pozycję w miejskiej elicie kupieckiej.

Syn Ewerta, Johann, umiał kontynuować dzieło ojca. Nie tylko utrzymał i powiększał rodzinną fortunę, ale sięgnął wkrótce po miejskie urzędy, po których drabinie wspinał się nadzwyczaj szybko, osiągając w wieku 49 lat najwyższą z godności – burmistrza. Handlował, jak ojciec, ale znacznie chętniej obracał pieniądzem niż towarami. Spekulował także miejskimi nieruchomościami, co w epoce rozpoczynającego się „złotego wieku” Gdańska przynosiło ogromne zyski. Jako jeden z nielicznych gdańskich kupców nie wyspecjalizował się w żadnej dziedzinie, sprawnie i skutecznie prowadząc interesy tak handlowe jak bankowe. Kontynuował również proces budowania rodzinnego wizerunku rozpoczęty przez ojca. W kaplicy w Kościele Mariackim utrzymywał aż trzech duchownych, nie oszczędzał także na jej wyposażeniu, którego skromne resztki możemy oglądać do dziś. Zachowane fragmenty ołtarzy pozwalają nam obejrzeć tego ambitnego i skutecznego człowieka – u stóp świętych widzimy go kilkukrotnie wraz z liczną rodziną. Spośród dziesięciu synów Johanna przynajmniej dwóch zasługuje na wspomnienie, ale o nich w kolejnej części…

Autor: Aleksander Masłowski